... bardzo często podobnie ma się sprawa z muzyką - niby nie ma się do czego przyczepić - styl i technika bez zarzutu (powiedzmy sobie szczerze: technikę Japońcy z reguły mają w małym palcu) a jednak czegoś brakuje - korzenia, groove'u. Nie zrozumcie mnie źle - koncert Satoko był naprawdę ZNAKOMITY, tyle że trochę.. dziwny.
Znając muzykę Satoko Fujii tylko z opisów spodziewałem się dźwięków z okolic obecnego Możdżera - muzyki eklektycznej, osobistej, nasyconej zarówno błyskotliwymi pomysłami kompozycyjnymi jak i wirtuozerią. Tymczasem trio Japonki zagrało muzykę którą można by określić jako "prawie jazz" - swobodne improwizowane formy oparte na idiomie free jazzowym z funkującym basem w tle. Natomiast kompozycje, jak na moje laickie ucho, były raczej luźne. Zgodnie z duchem free jazzu w okolicach początku utworu pojawiał się temat - często bardzo finezyjny i poplątany, muzycy udowadniali że potrafią nauczy się na pamięć najtrudniejszych i najdłuższych fraz - po czym spokojnie oddawali się ulubionemu zajęciu, czyli improwizacji, temat powracał czasami częściej czasem rzadziej, jak to w modern jazzie. Natomiast mam wrażenie że struktura większości utworów oparta była raczej na ustaleniach cicho - głośno, szybko - wolno, razem - solo.Za to Wirtuozerii istotnie nie zabrakło - pianistka zachwycała zarówno inwencją jak i techniką. Trudno nie przywołać raz jeszcze mistrza Leszka - Satoko grała z iście możdżerowską wrażliwością i swobodą zadziwiała bogactwem środków i skalą ekspresji od niezwykle skupionych, medytacyjnych fragmentów do frenetycznych eksplozji spiętrzonych akordów łącznie z pełnym furii pięściarstwem. Trębacz Natsuki Tamura grał oszczędnie, czystym, krystalicznym dźwiękiem, jednak nie bez wycieczek w stronę dzikszych ekscesów. Jednak jego partie solowe nie były tak rozbudowane jak liderki i nie prezentowały takiego bogactwa formy (jak to zwykle bywa), dlatego też fortepian jawił się instrumentem pierwszoplanowym. Podobnie muzycy sekcji - również dużo i kompetentnie improwizowali, jednak mniej więcej wokół "swoich" wątków. Basista Takeharu Hayakawa funkował znakomicie, jednak gitara basowa nie była w tym kameralnym bandzie potężnym wehikułem jak w typowym, kopytnym funky, półakustyczny dźwięk i gęsty, nerwowy styl gry wplatały się w całą "tkaninę" muzyki jako jeden z wątków. Podobnie, akustycznie i "dywagująco" grał bębniarz Tatsuya Yoshida. Także i perkusja często porzucała rolę dyktatora pulsu i przyłączała się do ogólnego muzykowania eksponując to melodię to brzmienie. Co najważniejsze - muzycy słuchali i SŁYSZELI siebie nawzajem, jest to warunek strawności takiego freekolstwa i kwartet spełniał go bez zarzutu - muzyka, choć abstrakcyjna, absorbowała uwagę w każdym momencie, czarujac wciąż nowymi barwami i kształtami wyłaniającymi się ze (zdawałoby się) dwóch, trzech, czterech monologów.
Dodam jeszcze na koniec że znawcy zachwalali koncerty zespołu Satoko Fujii z udziałem gitarzysty - jest na co czekać.