ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 22.11 - Olsztyn
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
 

koncerty

22.02.2007

Pain of Salvation, Klub Progresja, 20 lutego 2007, godz.20.30

Pain of Salvation, Klub Progresja, 20 lutego 2007, godz.20.30 Dyskotekowa kula, tort urodzinowy oraz popiół.....

To był bez wątpienia niezwykły wieczór dla wszystkich zgromadzonych w warszawskim Klubie Progresja. Po raz drugi polscy fani Pain Of Salvation mogli obejrzeć zespół w akcji.

Gdyby relację z koncertu podsumować w kilku słowach, byłyby one następujące: „wysmakowany estetycznie i muzycznie show, bez gwiazdorskiego zadęcia, za to szczery i na bardzo wysokim poziomie i z wielką dozą poczucia humoru muzyków”.

Nie jestem wielką fanką Pain Of Salvation, ba nie znam na pamięć wielu utworów tej grupy, ale byłoby niesprawiedliwe posądzanie mnie, że znalazłam się na koncercie przypadkiem. Fakt, w przeciwieństwie do większości fanów wyróżniałam się kolorem T-shirtu (zamiast obowiązkowej czerni radosny róż). Jak dyskoteka to dyskoteka, prawda?

W ciągu tego blisko dwugodzinnego, ZNAKOMITEGO show moje doznania oscylowaly między OSŁUPIENIEM, EUFORIĄ, RADOŚCIĄ I TOTALNYM WARIACTWEM.

Nie moi drodzy, to nie jest relacja z koncertu Justina Timberlake’a. To był koncert Pain of Salvation z miejscowości Eskilstuna w Szwecji.

Po kolei zatem. Relację (prawie) na żywo czas zacząć

18.15 – jestem pod Progresją – tłumów nie ma. O znajomi ( Witaj Rumi, witaj Remington, cześć Frantyk). Nie jest zimno. Sympatycznie – Rumi testuje aparat – fotografuje plakat POS

18.40 – rozstępują się bramy niebios – znaczy się wpuszczają. Zatem wchodzimy: dzień dobry jestem z mediów i mam aparat. Ależ proszę.

18.45 – szatnia

18.47 – sklepik. Fajne szmaty mają (znaczy się koszulki), o płyty są. Ludzie na mnie dziwnie patrzą. Czyżby przez ten różowy T-shirt?

19.10 – wpuszczają na salę, ale nikt nie biegnie szaleńczo by zając miejsca przy barierkach. Zatem stoję przy barierkach (chyba mnie nie zgniotą)

19.15 – o kolejni znajomi (cześć Kuba!)

19.20 – przyszła sympatyczna pani opiekująca się zespołem – proszę tu przepustka (znaczy się sticker) – fotki tylko przez pierwsze 3 utwory.

19.30 – Mało ludzi. Dezorientacja. Czyżby koncert się nie sprzedał?

19.45 – trochę więcej ludzi. Koncert rozpocznie się o 20.30? zaczynamy cykać sobie zdjęcia i opowiadać dowcipy o Szwedach.

19.50 – 80% Szwedów ufa takiej marce jak IKEA

20.00 – wchodzą techniczni wzbudzając aplauz coraz liczniejszej publiczności.

20.15 – bolą mnie nogi ale jestem dzielna. Nie mam już sił na opowiadanie dowcipów o Szwedach. Czy dzisiaj jest Champions League? A czy w Lidze Mistrzów gra jakiś szwedzki zespół?

20.20 – idę do „kanału dla mediów”. Fajnie jest z drugiej strony.

20.30 – gasną światła. Publiczność skanduje nazwę zespołu.

20.32 – Scarsick!!! Amok – niby mam robić zdjęcia a nie mogę. O…pomyłka . zaczynają jeszcze raz. Perfekcjonista Daniel „gubi wersy” . Zatem dzień świstaka. Kolejny dzień świstaka! Znów gubią wersy. Scarsick …Again. Śmiechu co niemiara, Gildenlöw sam się temu dziwi. Brzmienie całkiem ok. – skoro mnie nie zdmuchnęło spod sceny i słyszę wszystko selektywnie. Krzyczę I’m sick! Sick, sick! Próbuję fotografować. Daniel w fantastycznej formie wokalnej. Szalejący na gitarze maleńki Johan. O nowy basista – Simon Andersson. Nieźle gra chociaż trochę jest zestresowany. Spokojnie Simon – jesteśmy z Tobą! Langella nie widać – światło mnie oślepiło. Kiepsko tez widać klawiszowca. Ciężko będzie ich złapać na zoom.

Gdzieś ok. 20.45 – America. Wrzawa, amok, hałas i wspólne śpiewanie refrenów. Dźwięk bardzo selektywny, wszystko słychać. Próbuję okiełznać aparat fotograficzny. Kto wie, może z tych fotek coś wyjdzie? To dopiero drugi utwór, a ja już straciłam głos.

Pieprzyć relację na żywo. Muzyka najważniejsza.

Setlista koncertu podobna do tej z Oslo. Czyli wiem co i w jakiej kolejności zagrają. Ale czy czymś nas zaskoczą?

Ashes – utwór, z którym wiążą się najpiękniejsze, ale i najbardziej gorzkie doświadczenia ostatnich lat. Od tego utworu wszystko się zaczęło (przynajmniej dla mnie) w temacie Pain Of Salvation. Spojrzałam na salę – ojciec trzymający na ramionach może z siedmioletniego synka. Czyli zespół powoli doczekał się kilku pokoleń fanów.

This pain will never end
These scars will never mend
Damn this dirty bed
Damn this dirty head

Zaskakująca wersja Undertow. Delikatny, akustyczny wstęp oraz śpiew a’capella. Znakomita partia wokalna. Naprawdę, Gildenlöw jest właścicielem niesamowitego głosu. Kto wie, czy w chwili obecnej nie najlepszego na rockowej scenie.

Let me burn it all!
Let me take my fall!
Through the cleansing fire!
Now let me die!
Let me die...

Diffidentia – w jakże odmiennej wersji, od tej znanej z Be. Mocniejsza, zagrana w zupełnie innej tonacji, ze smaczkami artykulacyjnymi. Powalająca mocą i ciężarem. Miód i pycha!

Przy okazji okazało się, że oświetleniowiec grupy ma urodziny, więc publiczność zaśpiewała zarówno Happy Birthday, jak i staropolskie 100 lat. Miły, sympatyczny akcent tego koncertu.

Flame to The Moth – znakomity. Przyznam się, że po zapoznaniu się ze Scarsick skreśliłam ten utwór. W ogóle wydaje mi się, że utwory z ostatniej płyty Szwedów zyskały wiele w koncertowej oprawie. Świetnie się ich słucha.

…Kolorowe światła przedzierają się przez czerń Progresji. Delikatne błyski szklanej kuli. Witajcie na tanecznym parkiecie. Disco Queen! Znakomity koncertowy utwór do skakania, skandowania, tańczenia. Tak, drodzy czytelnicy, do tańczenia (świetnie się sprawdza jako dance track!!). Wiję się przy tym utworze jak prawdziwa gwiazda parkietu, czy inna Madonna. I wiecie co, mam gdzieś zdziwione spojrzenia metalowców.

Koniec zasadniczej części koncertu! Światła gasną. Tupiemy, skandujemy nazwę zespołu. Minuta, dwie wleką się. Ale przecież wyjdą! Przecież jeszcze trzy bisy!

Około 22.00 – wychodzą na bis.

Hallelujah Leonarda Cohena. Dla większości zgromadzonej publiczności zaskoczenie. Nie znają tego, co by tu powiedzieć kanonicznego tekstu i utworu, albo kojarzy im się z piosenką ze Shreka. A przecież sam tekst jest niebanalny i chyba raczej nieprzypadkowo, ten właśnie utwór został wybrany przez Daniela. Śpiewam sobie cichutko:

Now I've heard there was a secret chord
That David played, and it pleased the Lord
But you don't really care for music, do you?
It goes like this
The fourth, the fifth
The minor fall, the major lift
The baffled king composing Hallelujah…

Znakomita, powalająca wersja tej pieśni. Zupełnie inaczej odczytana. Ludziska chwytają się za ręce, tłum faluje. Coś niesamowitego.

Następnie Cribcaged. Cudowny, przepiękny z mocnym tekstem. Znakomicie zaśpiewany przez publiczność.

Used – odlot w kosmos. Powrót do TPE1. Poziom szaleństwa sięga zenitu.

I'd never let you down
You let me win, I let you drown!

Getting used to pain

22.35 – koniec koncertu. Publiczność krzyczy. Tylko, że to naprawdę koniec.

23.00 – sklepik. Kupuję koszulkę z kwiatkiem. Fajna – wersja dla kobiet.

23.20-23.40 – koczujemy przed autokarem zespołu. Zimno się robi. Z samochodowego odtwarzacza leci sobie Arjen Lucassen i jego Elektryczny Zamek. Rumi się żegna – nie czeka na zespół.

Północ- wracamy do klubu. Podpisują płyty. Karnie ustawiam się z trofeami do kolejki. Trwa to więcej niż chwilę. Wreszcie podaję Danielowi okładkę Scarsick – składa zamaszysty podpis. Chwilę rozmawiamy, pokazuję zdjęcia z Prog Power z 2001 roku. Nie ma co kryć, wzbudzają zainteresowanie i śmiech Daniela. Dziękuję Danielowi i ustawiam się do kolejnej kolejki. Johan, Simon (wyraźnie już rozluźniony i mniej spięty), Fredrik. Autografy, wspólne fotki. Szanuję czas mużyków, jeszcze tylko uścisk dłoni i odchodzę. Są po prostu potwornie zmęczeni. Przed nimi jeszcze długa podroż do Krakowa...

Tak mniej więcej to przebiegało. Wybaczcie, zarówno formę, jak i długość relacji. Naprawdę nie jestem wielką fanką tego zespołu. Po prostu doceniam klasę i profesjonalizm Pain Of Salvation.

Podsumowując: warto było.

Fotografie: Piotr „Rumi” Rumiński & Frantyk





 

Zdjęcia:

Bandshot2 Daniel2 Johan Hallgren 2 Daniel1 Simon Andersson Johan Hallgren Bandshot Daniel Gildenlow Lothien+POS
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.