ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 22.11 - Olsztyn
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
 

koncerty

04.09.2006

Domo Arigato, Acid Mothers Temple!*

Domo Arigato, Acid Mothers Temple!* Acid Mothers Temple & The Cosmic Inferno, Potty Umbrella, Wrocław, klub "Firlej", 22.06.2006
Acid Mothers Temple, cudowne dziecko japońskiego gitarzysty Kawabaty Makoto, wyruszyło w trasę po Europie – tym razem jako AMT & The Cosmic Inferno – podobno ich najgłośniejsza i najmocniejsza mutacja. Warto zauważyć, że na europejskiej trasie nasz kraj stanowi najdłuższy przystanek, bo awangardowcy z Kraju Kwitnącej Wiśni zatrzymali się u nas aż trzy razy – na początek we wrocławskim Firleju.

O koncercie dowiedziałem się z około miesięcznym wyprzedzeniem, nie mając wówczas o kapeli zielonego pojęcia. Na szczęście znajomy służył płytką „Univers zen ou de zero a zero” wydaną pod szyldem AMT & The Melting Paraiso U.F.O. Po pierwszych przesłuchaniach miałem wątpliwości, ale po kilku następnych należycie chwyciło. Nadal jednak kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać, a im więcej niestworzonych rzeczy wyczytywałem o Japończykach w sieciowych zasobach, tym bardziej wzrastała moja niepewność, ale i zaintrygowanie. W końcu zdecydowałem się wydać te trzydzieści złotych i, jak się okazało, była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Ale po kolei.
W Firleju zjawiłem się o godzinie 19.20, a więc czterdzieści minut przed planowym rozpoczęciem występu. Nie obyło się oczywiście bez tradycyjnego polskiego opóźnienia i w pół do dziewiątej na scenę wkroczył support – zespół Potty Umbrella promujący swój debiut "All you know is wrong". Grupa ta początkowo miała być jednorazowym przedsięwzięciem członków Something like Elvis i Tissura Ani, chyba jednak dobrze się panom razem grało, bo postanowili tworzyć razem dłużej. I słusznie. Pokazali trudną do sklasyfikowania mieszankę gatunków z dużą dozą elektroniki. Wokalista Sławek Szudrowicz na zmianę grał na gitarze i bębnach (wtedy perkusistów było dwóch – przy drugim zestawie zasiadał Piotr Waliszewski), a jego spokojny głos bardzo przypadł mi do gustu. Skład dopełniali Maciej Szamborski i Artur Maćkowiak obsługujący klawisze i elektronikę oraz basista Łukasz Przycki, który pokazał się z bardzo dobrej strony, a jego mimika była doprawdy imponująca. Lichy Parasol zasłużenie został dobrze przyjęty, ale chyba wszyscy zgromadzeni z niecierpliwością oczekiwali Kwasowych Matek.

Doczekaliśmy się pięć minut po 22.00. Makoto i spółka ustawili się na scenie i rozpoczęli swoje misterium. Z tyłu Shimura Koji i Okano Futoshi zasiedli przy perkusjach i z niezwykłym wyczuciem walili w gary. Wystukiwali czasem kompletnie różne partie, zazwyczaj jednak - idealnie zgrani - ten sam rytm. Ten sam, ale zupełnie inaczej. Po prawej stronie Koji, siedzący w skupieniu i uderzający finezyjnie, z lekkością, po lewej Futoshi, grający całym ciałem, mocno, agresywnie, z pasją, ale równie precyzyjnie. Obaj zasłużyli na najwyższe uznanie i pokazali, że należą do perkusyjnej pierwszej ligi, a dwa zestawy bębnów brzmiały razem bardzo potężnie. Z przodu też się działo. Z lewej basista Tabata Mitsuru (ubrany w jakieś dziwne szelki z wyglądu przypominające wciąż reklamowanego w telewizyjnych sklepach „Pajączka”) uderzał skoncentrowany w cztery struny, podchodząc co jakiś czas do mikrofonu i śpiewając swoim charakterystycznym, trochę hipnotycznym głosem; w środku elektronikę, a momentami i gitarę, obsługiwał (farbowany oczywiście) blondyn Higashi Hiroshi, zazwyczaj uśmiechnięty, w ciągłym ruchu, w śpiewie często wtórujący Mitsuru. Ale prawdziwa magia miała miejsce tuż przede mną – z prawej. Tam bowiem na gitarze szalał lider zespołu – wyobraźcie sobie małego Japończyka w podartej koszuli, dżinsach i kowbojkach, którego bujna czupryna zajmowała niewiele mniej miejsca niż cała reszta, zasuwającego z prędkością światła smyczkiem (!) po gitarze elektrycznej – chwilami tak właśnie pędził, chwilami powoli tymże smyczkiem wydobywał z instrumentu niesamowite dźwięki. Zresztą nie tylko nim – używał też trudnego do identyfikacji krótkiego metalowego pręta.

Lecz zazwyczaj grał piórkiem. A grał nim genialnie. Solówki – miód na uszy. I pełno niespotykanych rozwiązań. Było więc awangardowo, nowatorsko, egzotycznie, hipnotycznie. Ale przede wszystkim było rock'n'rollowo! W Japonii wiedzą jak widać kim był Jimi Hendrix, bo duch acid rocka i końca lat sześćdziesiątych wypełniał firlejowską salę. Makoto wymachiwał gitarą, ruszał się, skakał, a swoje finałowe szaleńcze solo zakończył grając nogą, depcząc instrument i... rozwalając gitarę o scenę! Szczerze mówiąc nie sądziłem, że w dzisiejszych czasach coś takiego zobaczę na żywo! „To nie koncert – to spektakl” - rzekł pewien pijany studencina siedzący obok mnie – pewnie nawet nie wiedział ile ma racji. A Japończycy improwizowali. W zasadzie większość ich występu była jedną wielką improwizacją – długą, radosną, niepozbawioną brawurowych technicznych popisów, zaskakującą. Nie wiem ile utworów zagrali podczas koncertu, ale myślę, że niewiele. Myślę, że jakikolwiek podział na kompozycje nie ma tu szczególnego sensu. Żadnego gadania z publiką, tylko stuprocentowe oddanie się muzyce – i tak do chwili zejścia ze sceny. I w tym miejscu muszę napomnieć o jedynej wadzie spektaklu – jego długości. Grupa zakończyło po niespełna półtorej godziny – a jestem przekonany, że jeszcze z sześćdziesiąt minut mogliby zagrać. Ale i tak dali nam niezwykle wiele. Nagrodzeni gromkimi brawami powrócili i po krótkiej gadce (w której między innymi Makoto pochwalił się, że umie po polsku powiedzieć „Kocham cię, czy spędzisz ze mną noc” i kazał to powtarzać publice. Ta niestety nie podchwyciła, więc gitarzysta rzekł tylko z uśmiechem „You're very shy” i przeszedł do bisu) zagrali, czy raczej wykrzyczeli, jedyny znany mi wcześniej kawałek - „God Bless AMT” czyli kolaż wszelakich wrzasków a'capella zakończony instrumentalną eksplozją. Potem zapaliły się światła i pozostało już tylko pogratulować stojącym na korytarzu muzykom wyśmienitego występu. Ja z niecierpliwością będę oczekiwać następnej wizyty Matek w Polsce.

*(jap.) Dziękujemy bardzo, AMT
 

Zdjęcia:

Acid Mothers Temple Acid Mothers Temple Acid Mothers Temple Acid Mothers Temple Acid Mothers Temple Acid Mothers Temple Potty Umbrella Potty Umbrella
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Picture theme from BloodStainedd with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.