ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

04.07.2006

Steven Hogarth ONE MAN SHOW Warszawa kino Bajka 11.06.2006r.

Świat usłyszał o Steve Hogarth’cie dopiero na początku 1989r., gdy opuszczeni przez Fisha muzycy marillion ogłosili swą decyzję w sprawie jego następcy. Ten wybór wszystkich zaszokował. Steve ABSOLUTNIE W NICZYM nie przypominał Fisha. Fani marillion zawyli z rozpaczy, dziennikarze prześcigali się w złośliwościach... a zespół robił swoje.
W powodzi niezrozumienia i wrogości mediów zdarzali się jednak nieliczni, którzy już wówczas pytali czy oto nie nadchodzą czasy nowego charyzmatycznego lidera marillion.
I to właśnie ci nieliczni mieli rację. Steve Hogarth z nieco speszonego i zagubionego małego wokalisty o Wielkim Głosie szybko przeistoczył się w pełnego energii Mistrza Ceremonii.
Gdy już zaistniał jako godny następca Fisha w marillion przyszedł czas na działalność poza zespołem. Na tym polu Steve nie poszedł na skróty. Jego solowe propozycje nie mają wiele wspólnych cech z muzyką marillion, ale nie są też ukłonem w stronę szerokiego rynku.
Bez obaw drugi Phil Collins się nie narodził. Solista Steve występujący jako „h” koncertował z grupą muzyków tworzących h band. Niestety h band nigdy do Polski nie dotarł. Od kilku miesięcy Steve proponował swoim fanom coś zupełnie odmiennego niż dotąd: występy z cyklu h natural show (lub inaczej one man show): Steve, fortepian i słuchacze.
Obietnica rzucona kiedyś w Polsce (że marillion zagra w Warszawie koncert z trasy marbles – do czego ostatecznie nie doszło) sprawiła, że h z determinacją dążył do zagrania w naszej stolicy. Słowa dotrzymał.
Kino Bajka zgromadziło ok. 300 osób (tyle ile mogło pomieścić) było zatem raczej kameralnie. Już wystrój sceny gwarantował szczególną atmosferę tego niedzielnego wieczoru: biały fortepian (nie jakiś keyboard tylko prawdziwy fortepian Calisia) i świeczki, wiele, wiele małych płomyków. Maestro (bo jak inaczej nazwać go w takich okolicznościach) wkroczył na scenę o 20:30 w bieli i „butach”, które zwróciły uwagę większości zgromadzonych (niemal jak z Baśni 1000 i jednej nocy). I od pierwszych sekund było wiadomo, że warto było na ten koncert przybyć. Takiego kontaktu z publicznością nie było na żadnym innym koncercie. Tu żadne słowo rzucone ze sali nie umknęło uszom Artysty. Jedno z pierwszych pytań h dotyczyło naszej znajomości angielskiego... „niech podniosą rękę Ci, którzy nie znają angielskiego” (hi, hi tekst godny Rejsu). „Taaaaa co by Wam tu zagrać.... macie jakieś propozycje?” Tego wieczoru Steve zaproponował przegląd ze swego dorobku z marillion (conajmniej po jednym utworze z każdej płyty zespołu wydanej po 1988r. Zabrakło jedynie reprezentanta Radiation, czego bardzo żałuję), europeans i how we live (dla niewtajemniczonych, jeśli tacy są, zespołów, w których Steve występował przed dołączeniem do marillion) solowego albumu Ice Cream Genius oraz kilka coverów.
Znalazł się czas na przypomnienie Famous Blue Raincoat Leonarda Cohena, Germ Free Adolescents X-ray spex, The Whole of the Moon i Spirit The Waterboys, hymnu Johna Lennona Imagine (na specjalne życzenie publiczności), Cloudbusting Kate Bush oraz Living for the City Stevie Wondera. Wielkim nieobecnym był natomiast utwór Games in Germany z repertuaru how we live – przepiękna pieśń, którą przed laty Steve wzbudził natychmiastowe zainteresowanie muzyków marillion. Obok muzyki znalazło się bardzo wiele czasu na dialog z publicznością. Dłuższy moment h poświęcił bardzo osobistej opowieści dotyczącej tekstu This Strange Engine, zwieńczonej sugestią, by przy następnym przesłuchaniu tego utworu pomyśleć o przeżyciach, którymi się z nami podzielił.
Steve Hogarth po raz kolejny udowodnił, że śpiewać naprawdę potrafi. Dziś każdy, kto mówi inaczej wystawia świadectwo jedynie swej własnej indolencji. Nie jest może wirtuozem klawiatury, ale nie o wirtuozerię tu chodziło, ale o klimat. Szczególnie przy coverach pokazał swój szczególny dar. Każdy z wykonywanych przez niego utworów utrzymał swą magię, ale interpretacja była jednoznacznie „hogarthowa”. Steve tryskał humorem, często wdawał się w wymianę zdań z publicznością, a nie zabrakło i takich uwag: „ dobra, powiedzcie mi teraz coś o sobie.... skąd jesteście?”.Magiczny wieczór.
Tak to już jest, że każdy z fanów chciałby mieć swego Artystę na własność, być jego dobrym znajomym czy wręcz przyjacielem, a Artysta może zadać jedynie pytanie: „(...) how many people can you love” (80 days). Fani marillion są zdyscyplinowaną grupą. Wiedząc, że swego marzenia nie spełnią, nie próbują na siłę wkraczać na prywatne tereny swych ulubionych muzyków. Jednak tego wieczora Steve uchylił nieco te przymknięte zwykle drzwi. Przez te kilka magicznych godzin Steve był naszym dobrym znajomym. A my jego. Pięknego wieczoru na szczęście nie zepsuła organizacja. Brawa dla całej załogi kina Bajka.
Nie było przerośniętych misiaczków grzebiących w plecakach, wstrętów przy fotografowaniu itp. Nie!!! Tym razem mieliśmy do czynienia z miłymi ludźmi, którzy nie tylko nie mieli zamiaru przeszkadzać w celebracji tego koncertu, lecz także cierpliwie czekali po koncercie, aż Steve skończy swe spotkanie z fanami. A to nie trwało 15 minut.
Słowa uznania także dla uczestników koncertu. Nie było przepychanek, nerwowości, walki o miejsce (były numerowane), gwaru rozmów, głupich okrzyków i nadmiaru lamp błyskowych. Mimo tolerancyjnej postawy pracowników kina zgromadzeni na sali ludzie zachowywali się wzorowo. Nawet Ci, którzy siedząc teoretycznie na dobrych miejscach nie widzieli h prawie wcale (bo ginął im zasłonięty przez fortepian) nie próbowali szukać dogodniejszego punktu do obserwacji. Doskonała dyscyplina. Coś absolutnie niesamowitego.
Ten koncert to spełnienie marzeń o zburzeniu muru oddzielającego wykonawcę od publiczności, cudowna magia chwili. Będąc tam na tej sali przypomniałem sobie siebie nastolatka z PRL-u, fana zespołu z dalekiego niedostępnego kapitalistycznego zachodu. Wtedy członkowie zespołu byli dla mnie istotami z innego świata, nieosiągalni, dalecy, odhumanizowani. Występ Steve Hogarth’a w warszawskim kinie Bajka raz na zawsze zniszczył to postsocjalistyczne wspomnienie.
Gdy we wrześniu 1988r. fanom marillion zawalił się świat myślę, że absolutnie nikt nie mógł marzyć o tym, że Fisha zastąpi ktoś, kto tworząc zupełnie nową wartość nie tylko idealnie wypełni puste miejsce po swym poprzedniku, ale także stanie się wielką OSOBOWOŚCIĄ.
A teraz ten mały Wielki człowiek pozwolił nam zbliżyć się do siebie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Właśnie dla takich chwil warto żyć.

PS. Dla mnie dzień 11.06.2006r. miał tylko jedną wadę. Nazywa się ona Polskie Koleje Państwowe. Na dwa tygodnie przed dniem „zero” ta wspaniale zarządzana instytucja postanowiła zlikwidować ostatnie nocne połączenie między Warszawą a moim rodzinnym Poznaniem. Tym samym chcąc (a raczej będąc zmuszonym) rano zameldować się grzecznie w pracy musiałem rad nierad odbyć arcyniemiłą podróż samochodem. A to jest jak rosyjska ruletka. Panowie prowadzący TIRy mają w bardzo głębokim poważaniu życie ich „braci mniejszych”. A o stanie polskich dróg lepiej się nie wypowiadać.

setlista:
Hollow Man (marillion brave)
You're Gone (marillion marbles)
House (marillion.com)
Famous Blue Raincoat (Leonard Cohen)
Burning Inside You (europeans)
Working Town (how we live)
Easter (marillion seasons end)
The Evening Shadows (h)
Germ Free Adolescents (x-rays spex)
Cover my Eyes (Pain & Heaven) (marillion holidays in eden)
This is the 21st Century (marillion anoraknophobia)
80 Days (marillion this strange engine)
The Whole of the Moon (the waterboys)
Spirit (the waterboys)
Imagine (John Lennon)
Dry Land (marillion holidays in eden)
Cloudbusting (Kate Bush)
Living for the City (Stevie Wonder)
Waiting to Happen (marillion holidays in eden)
Fantastic Place (marillion marbles)
Afraid of Sunlight (marillion afraid of sunlight)

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.