ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

26.06.2006

Perfekcyjne narzędzie - Tool, 24.06.2006 Katowice, Spodek

Dzień zbyt upalny nie był, ale żar bijący od morza ludzi wlewającego się do Spodka porażał. Z najdalszych krańców Polski przybyli wielbiciele Toola, wielu z nich siódme poty wylało, by zdobyć bilety, pokonali „życzliwych” kolejarzy, dali się obmacać nadgorliwej ochronie i teraz złaknieni byli nieziemskiego spektaklu. Spodek co prawda latający nie jest, ale ten kwartet gwarantuje zawsze wrażenia nie z tej Ziemi. Dobrze, że zrezygnowano z supportu (Isis), bo robiło się już niebezpiecznie gorąco. Fani gotowali się (szczególnie na makabrycznie zapchanej płycie) wrzeszcząc nadaremno, by Tool pokazał się o czasie, a grad braw posypał się, wraz z pierwszymi dźwiękami „Lost Keys”. Spokojnie i z wyrachowaniem, po chwili przejście do ociężałego „Rosetta Stoned”. Przy „Jambi” wydawało się, że energia jednak uniesie Spodek. „Schism”, „Lateralus” i „Vicarious”, to już czysty szał, a gdy światła głaskały las rąk wypełniający Spodek, przypomniały mi się sceny z ekranizacji „Władcy Pierścieni” i bitwy o Helmowy Jar. Chwilę wytchnienia można było znaleźć przy subtelnie rozpoczynającym się, „Right In Two”. Miałem wrażenie, że koncert dopiero się rozkręca, a apogeum dopiero nadejdzie, lecz pomimo owacji na stojąco po „Aenima”, repety nie było. Obiecywali jeszcze niedawno muzycy, że jak będziemy „grzeczni”, to zagrają dłużej. Zachowywaliśmy się wzorowo, ponad 7000 gardeł wspomagało Keenana, lecz i tak koncert okazał się horrendalnie krótki...

Muzyka Tool to twardy orzech do zgryzienia. Kompozycje są długie, pełno w nich rytmicznych gmatwanin i zawiłości, trzeba trudu, by się w nie „wgryźć”. Nie obowiązują piosenkowe schematy, melodie kotłują są pod progresywno – psychodeliczną pokrywką, łatwo poplątać się w mariażach nastrojów, ale i tak publika delektowała się każdym dźwiękiem, przeżywała każdy takt tego misterium. O tyle łatwiej było się połapać, iż muzykę odegrano niemal perfekcyjnie w stosunku do studyjnych pierwowzorów. Zapiera dech precyzja wykonawcza instrumentalistów i ich kunszt, gdyż za pomocą tak okrojonego instrumentarium dać tak intensywny i „gęsty” show, to nie lada wyczyn. Szkoda tylko, że nie kwapili się na solowe popisy i improwizacje. Szczególne gratulacje należą się sekcji rytmicznej, która znakomicie odegrała wszystkie karkołomne łamańce znane z płyt. Bas Chancellora jak zwykle wiódł prym, a Carey pokazał z jaką fantazją można eksploatować perkusję. Co do samego Maynarda, „wtapiającego się” w animacje, to był w dobrej formie, choć z początku jego wokal został stłamszony przez ścianę dźwięków (akustyk ocknął się nieco później). Szkoda tylko, że nie wysilił się na kontakt z publiką, racząc ją przez cały show tylko kilkoma słowami na powitanie i pożegnanie. Odstawiał swoje wygibasy z tyłu sceny i choć wodzirejem na miarę Bruce’a Dickinsona nie zostanie, to i tak jego styl intryguje. Chciał się bardziej skupić na śpiewaniu i obsługiwaniu syntezatorów? I tak wypadł znakomicie...

Gra świateł i obrazów wyświetlanych za plecami muzyków znakomicie korespondowała z emocjonalnością utworów, a dramaturgia koncertu przyprawiała o szybsze bicie serca. Nie odwracało to jednak uwagi od znakomitej muzyki i nie przyćmiło maestrii muzyków. Czar prysł wraz z zapalającymi się światłami, ale te 1,5 godziny na trwałe zapisze się w sercach fanów. Pozostał jednak ogromny niedosyt i wiele niespełnionych oczekiwań. Wielu fanów oczekiwało czegoś jeszcze bardziej bombastycznego, gdyż zespół podgrzał apetyt przed koncertem na tyle, że nie doskoczył do poprzeczki, którą sam sobie ustawił. Było cudownie, z rozmachem, nietuzinkowe widowisko zapierało dech w piersiach, ale wrażenie, że można było jeszcze lepiej, pozostało. Oby sprawdziły się słowa Keenana, który pożegnał się z nami do listopada...

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.