Niedzielny koncert Moonrise we wrocławskim klubie Liverpool był pierwszym występem zespołu w stolicy Dolnego Śląska.

Na malutkiej scenie kameralnego klubu, mieszczącego się w ścisłym centrum miasta, naprzeciwko Domu Towarowego Renoma i zaledwie pięć minut od Rynku, zespół rozgościł się punktualnie o 20:00. 

W składzie Kamil Konieczniak (syntezatory), Grzegorz Bauer (instrumenty perkusyjne), Marcin Staszek (wokal) oraz Marcin Kruczek (gitary), muzycy przenieśli słuchaczy w świat wyobraźni muzycznej twórcy i głównego kompozytora projektu, Kamila Konieczniaka. Jak to mawiała znajoma dusza z Krakowa, której zaprezentowałem jeden z albumów zespołu, „fajne to jest!”. I rzeczywiście, tej muzyki słucha się bardzo przyjemnie. Choć zespół jest bardziej znany za granicą niż w Polsce, stara się to zmienić, wyruszając po raz pierwszy w swojej 17 letniej historii w dalsze zakątki naszego kraju. 

Ze sceny klubu popłynęła magia rocka i elektroniki, łącząc eklektycznie style w harmonijne pejzaże muzyczne. Muzycy przygotowali zestaw szesnastu utworów, będący przekrojem z pięciu dotychczasowych wydawnictw, włączając w to najnowszą EP-kę „Single Game”, która ukazała się pod koniec sierpnia tego roku.

Setlista wyglądała następująco: The Answer, Dive, Rubicon, Flying in Empty Lands, Single Game, Antidotum, Little Stone, Icarus, Surrender to Win, Mr Strange, Time, Calling Your Number, The Lights of a Local Star, The Labyrinth, Angels Hidden Plan, Empty Lines.

Wszystko zabrzmiało bardzo dobrze. Marcin Staszek, związany z projektem od 2019 roku, świetnie poradził sobie w roli wokalisty, interpretując partie śpiewane na płytach przez Łukasza Gałęziowskiego i Marcina Jajkiewicza, z którymi Kamil nagrał trzy pierwsze albumy. Wokalista dobrze radził sobie również w roli konferansjera, starając się utrzymywać kontakt z publicznością. We Wrocławiu, ze względu na mieszane językowo audytorium, zapowiadał kolejne utwory w dwóch językach.

Muzycznie utwory nie różniły się zbytnio od wersji studyjnych. Dla osób liczących na muzyczne cytaty z popularnych utworów czy improwizacje w typowo koncertowym stylu nie będzie to dobra wiadomość. Zespół ściśle trzyma się wykonania płytowego – nutka w nutkę, takt w takt. Osobiście nie jestem zwolennikiem takiej formy. Spotkanie z publicznością jest po to, by nie tylko odtworzyć muzykę co do sekundy, ale też poderwać słuchaczy czymś znanym czy wariancją któregoś z utworów. Aż prosiło się o wplecenie drobnego cytatu w któryś utwór lub jako przerywnik.

Jednak zdecydowanym plusem muzyki Moonrise jest jej klimat. Po tym koncercie jestem przekonany, że ponownie spakuję sobie album zespołu na zbliżający się zlot w Zwardoniu, aby posłuchać tych magicznych dźwięków podczas kolejnych sesji astronomicznych.