ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 16.08 - Łagów
- 21.08 - Gliwice
- 23.08 - Inowrocław
- 27.08 - Gdańsk
- 28.08 - Wrocław
- 29.08 - Katowice
- 30.08 - Lublin
- 31.08 - Białystok
- 09.09 - Kraków
- 12.09 - Łódź
- 14.09 - Wrocław
- 19.09 - Piekary Śląskie
- 13.09 - Wrocław
- 13.09 - Kraków
- 19.09 - Częstochowa
- 20.09 - Łódź
- 26.09 - Tarnów
- 27.09 - Jarosław
- 11.10 - Tychy
- 17.10 - Poznań
- 18.10 - Olsztyn
- 20.09 - Włocławek
- 22.09 - Kraków
- 03.10 - Zabrze
- 04.10 - Zabrze
- 06.10 - Kraków
- 10.10 - Kraków
- 11.10 - Bydgoszcz
- 14.10 - Kraków
- 19.10 - Narodowe Forum Muzyki, pl. Wolności 1
- 22.10 - Narodowe Forum Muzyki, pl. Wolności 1
- 20.10 - Kraków
- 21.10 - Gliwice
- 05.11 - Warszawa
- 07.11 - Wrocław
- 08.11 - Gdańsk
- 08.11 - Toruń
 

koncerty

30.07.2025

OSTRÓW ROCK FESTIVAL, Ostrów Wielkopolski, Zalew Piaski - Szczygliczka, 26-27.07.2025

OSTRÓW ROCK FESTIVAL, Ostrów Wielkopolski, Zalew Piaski - Szczygliczka, 26-27.07.2025

W miniony weekend w Ostrowie Wielkopolskim odbyła się już piąta edycja Ostrów Rock Festival. Dwudniowe wydarzenie przyciągnęło wielu fanów i to nie tylko z naszego kraju, którzy na dwóch scenach mogli zobaczyć szesnastu wykonawców…

Festiwal z pewnością okazał się sukcesem i przyniósł mnóstwo artystycznych wrażeń wszystkim uczestnikom, niemniej organizatorzy musieli się zmierzyć podczas samej imprezy, jak i tuż przed nią, z niemałymi problemami. Bo praktycznie w przededniu festiwalu z występu musiała zrezygnować jedna z gwiazd tegorocznej edycji, izraelska formacja Orphaned Land. Pionierzy oriental metalu, ze względu na trudną sytuację polityczną na Bliskim Wschodzie, nie mieli po prostu lotu do Polski. Tym samym organizatorom pozostały niemalże godziny na znalezienie zastępstwa i… prawie niemożliwe stało się faktem. A ponieważ takie sytuacje kochają niesamowite i szczęśliwe finały, nie inaczej było i tym razem. Ale o tym później.

Już w pewną niechlubną festiwalową tradycję wpisał się… deszcz. Bo o ile sobota była przecudna i słonecznie urocza, to niedziela już skąpana w ciągle wręcz padającym deszczu. I między innymi ten fakt spowodował godzinne opóźnienie w drugim dniu imprezy (w sobotę też zdarzył się niestety obsuw, ale również z niezależnych od organizatora przyczyn). Na szczęście festiwalowe występy odbywają się namiotach, zatem nie stwarzało to wielkiego dyskomfortu zebranym.

Namiotach? Tak, dwóch. Po raz pierwszy w historii Ostrów Rock Festival, zgodnie z ubiegłorocznymi sugestiami i zapowiedziami, zorganizowano dwie sceny, „małą” i „dużą”. W ubiegłym roku w mniejszym namiocie odbywały się promocyjne spotkania i wywiady z formacjami będącymi na początku swej muzycznej drogi. W tym roku ustawiono już tam scenę, na której zresztą wystąpiło kilka zespołów, które 12 miesięcy wcześniej siedziały tam „za wywiadowym stołem”. I to był bardzo dobry ruch.

Kto szczególnie przykuł moją uwagę na scenie, której gospodarzem był Andrzej Dąbrowski? Z pewnością warto wyróżnić inaugurujących tam występy młodych panów z Red Lust za niezwykle energetyczny, melodyjny, bezkompromisowy i absolutnie „nieprogresywny” set. Dużo radości dało mi Animate, które zjechało do Ostrowa z nowym, bardzo dobrym albumem Laudanum, który oczywiście zdominował ich krótki występ. Pomysłowy progmetal skrzyżowany z hard rockiem w sprawnym i technicznym entourage’u - tak chyba w jednym zdaniu można skomentować ten koncert. Obronił się też Euphorizone z nowym wokalistą Oleksandrem Onofriichukiem, finalistą The Voice of Ukraine, którego możliwości i sceniczną formę chwalili chyba wszyscy. Sporo mroku „małej scenie” dodało Error Theory i tylko szkoda, że ich występ nie odbywał się w tym samym dniu, co koncert Quidamu na dużej scenie, bo być może pojawiłaby się szansa na gościnny udział w koncercie Bartosza Kossowicza. W kategorii ciekawostek warto wspomnieć o (drugim w historii zespołu!) występie nastolatków z Red Brain. Nie czarujmy się, to był występ z cyklu „każdy kiedyś zaczynał” i myślę, że sami młodzi artyści, gdy zerkną po latach na zapis owego koncertu (już z perspektywy profesjonalnego zespołu o ugruntowanej pozycji, czego im szczerze życzę i w co mocno wierzę), z dużym sentymentem się uśmiechną. Bo wiele jeszcze tam się nie zgadzało. Ale mają ujmującą urodą i wdziękiem basistkę oraz przesympatycznego frontmana, którego sceniczna bojaźliwość wręcz urzekała. Między ostatnie dwie wspomniane formacje fajnie wpasował się występ krakowskiej grupy Distant Mantra, prezentującej muzykę, którą ciężko zaszufladkować, do tego ozdobioną ładnym kobiecym wokalem.

Na dużej scenie, którą „dowodził” Adam Droździk z Radia PiK, i którą w sobotę otworzył dobrym występem nasz „kolorowy” Gallileous, rozczarował nieco niemiecki Poverty’s No Crime. Nie ukrywam, że ich występ był jednym z tych, na które bardzo czekałem, wszak formacja nigdy nie grała w Polsce. Słucham ich od lat i z perspektywy ośmiu studyjnych albumów zawsze lokowałem ich w szufladzie z solidnym europejskim progmetalem. Niestety, widać było, że muzycy rzadko koncertują, do tego, początkowo, nie pomagało im nagłośnienie. W drugiej odsłonie koncertu było już jednak zdecydowanie lepiej. Do tego stopnia, że zdecydowałem się nabyć w bardzo atrakcyjnej cenie (tu warto wspomnieć o tradycyjnie wypasionych stanowiskach z „merczem”) ich ostatni album A Secret to Hide (na pięknym, niebieskim, podwójnym winylu), a nawet spotkać się z zespołem i podpisać wydawnictwo. Wydarzeniem tego dnia był powrót na scenę po kilkunastu latach grupy Quidam. Muzycy postanowili uczcić 18-lecie jednego z ich najpiękniejszych albumów Alone Together (którego efektowna reedycja była do nabycia na stoisku wydawcy, Farna Records) i wykonali go w całości dokładając tylko na koniec Not So Close z płyty SurREvival. Cóż, panowie wyglądali na scenie, jakby właśnie grali jeden z koncertów sporej trasy i nie było śladu jakiejś „tremy po latach”.

To jednak norweski Meer skradł „show” pierwszego dnia festiwalu. Ich set oparty na znakomitej ostatniej płycie Wheels Within Wheels był na swój sposób historyczny. Bo ostatni w tym składzie. Niestety, z formacji odchodzi wokalista Knut Kippersund Nesdal, podejmując się zupełnie innego artystycznego wyzwania. Póki co, jego kapitalne harmonie wokalne z siostrą Johanne-Margrethe robiły wrażenie, a mające nieco popowy szlif niektóre kompozycje (Golden Circle!) nie pozwalały ustać w miejscu. Ich występ pokazał po raz kolejny, jak ważna na festiwalu jest stylistyczna różnorodność (a już szczególnie na festiwalach, którym lubi się przyklejać etykietę „prog”). Zresztą, w ubiegłym roku jeden z najlepszych koncertów na Ostrów Rock Festival dała Bokka.

Po tym występie set Katatonii nie zabrzmiał już tak świeżo, aczkolwiek Szwedzi nigdy nie schodzą poniżej pewnego, wysokiego poziomu. I ten koncert też był udany, choć pewnie nie najlepszy z wielu, w których ich widziałem. Grupa promowała nim tegoroczny album Nightmares as Extensions of the Waking State i z niego wybrzmiały cztery numery. Nie jestem jednak jakoś w pełni przekonany do tej płyty i być może to też wpłynęło na mój odbiór. Jednak gdy odpalali takie hity, jak mój ukochany Lethean, lub My Twin i Forsaker na zupełny koniec, był prawdziwy ogień.

W drugim dniu, zainaugurowanym przez naszych rodaków z grupy Diatom, zaciekawił pochodzący z Libanu Turbulence. I nie chodzi tu tylko o pewną egzotykę, rzadko wszak można posłuchać metalowych formacji z tego regionu świata. Może ich progresywny metal nie był zbyt odkrywczy, jednak sprawność techniczna muzyków (7-strunowe wiosła) mogła imponować. Podobnie jak śpiewający Omar El Hage. Z dobrej strony pokazali się też Szwedzi z Vulkan, choć jakoś ze studyjnych wydawnictw (ostatnia Technatura) brzmieli lepiej. Zagrali w każdym razie wyczekiwany przeze mnie Blinding Ornaments i było pięknie. Zasłyszałem, że do nas wrócą i to jest świetna wiadomość.

Po nich na scenę wyszła legenda polskiego metalu, grupa Turbo. Miało ich tu nie być, jednak w ostatniej chwili uratowali line-up festiwalu wskakując za Orphaned Land. I co? I dali moim zdaniem jeden z najbardziej pamiętanych koncertów tej edycji festiwalu! Muzycy, zdając sobie sprawę, że pojawili się na feście w awaryjnym trybie (do tego wkraczali na sceniczne deski już z godzinnym obsuwem) po prostu wyszli i bez zbędnych słów rozwalili „hard rockowy i metalowy system”. A na koniec rozmiękczyli wszystkich ponadczasowymi Dorosłymi dziećmi (tak, widziałem u jednej osoby zaszklone oczy) i zaprosili wszystkich chętnych na spotkanie tuż po występie na tyłach koncertowego namiotu. Dla mnie, w kategorii „profesjonalność i szacunek dla fanów”, byli na tym festiwalu zwycięzcami.

Soen już wiele razy odwiedzał nasz kraj ale zaryzykuję stwierdzenie, że ten festiwalowy występ w Ostrowie był chyba najlepszym na polskiej ziemi! Muzycy, jak z karabinu maszynowego, wyrzucali, niczym pociski, swoje kolejne hity zbudowane na potężnych, gitarowych riffach, do tego ubrane we wzniosłe, arcymelodyjne refreny, śpiewane emocjonalnie przez Joela Ekelöfa. Niesamowita energia muzyków, fantastyczna interakcja z publicznością i trzy słowa wyryte na twarzy każdego z artystów: „radość, szczęście i niedowierzanie”. A już wisienką na torcie było wzięcie przez wokalistę od polskich fanów naszej flagi z napisem "TEAM SOEN", rozpostarcie jej przed zebranymi a potem ściśnięcie jej w dłoni i przyłożenie „do serca”.

Krótkie podsumowanie? Jeśli festiwal będzie się rozwijać w takim tempie, to myślę że rychło dołączy do grona najlepszych wakacyjnych festiwali z niebanalną rockową muzyką w tej części Europy.

Tekst i zdjęcia: Mariusz Danielak

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
© Copyright 1997 - 2025 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.