Pierwszy dzień miał charakter warsztatowy i był skierowany do najmłodszych. Odbyło się również spotkanie autorskie z Maurycym Nowakowskim, które poprowadził Piotr Bartyś z Radia RAM.
Drugi dzień należał już w całości do muzyki na żywo.
Gminne Centrum Kultury po raz kolejny dało mieszkańcom powody do dumy, prezentując imponujący zestaw zespołów. Sądząc po reakcjach, nikt nie narzekał. No, może z małym wyjątkiem – naszej redakcji, której nie udało się dotrzeć na pierwszy koncert zespołu SIN. Sparaliżowany deszczem Wrocław zatrzymał nas w korkach na tyle skutecznie, że na teren festiwalu wbiegliśmy pod koniec występu grupy Kacpra Kasprzaka – męskiej części prezenterów prowadzących i organizujących festiwal.
Chwilę później na scenie zameldował się zespół LabiRytm z Milicza, serwując publiczności energetyczne połączenie funky, rocka i hip-hopu. Duet wokalistów, wspierany przez niezwykle sprawną sekcję instrumentalną, pokazał, że ma do zaoferowania znacznie więcej, niż można by się spodziewać. To zespół, który mogę polecić każdemu, niezależnie od codziennych preferencji muzycznych.
Następnie z rykiem wybiegły 4 Dziki i dosłownie zryły scenę. Wystraszyła się ich nawet przechodząca burza. Było ostro – muzycznie ogień, fajerwerki, dym i konfetti, czyli wszystko, co uwielbia publiczność. Wrocławski kwintet, który w swoje melodyjne rockowe kompozycje wplata mieszankę punkowego luzu i buntowniczej liryki, rozkręcił fantastyczną zabawę, porywając liczne grono swoich fanów i najmłodszych uczestników festiwalu. Zespół, który dał się poznać szerszej publiczności na licznych europejskich festiwalach (w tym Pol'and'Rock), zdobył szczególne uznanie właśnie wśród dzieci. Chłopaki wiedzą, jak zrobić show!
Co zaskakujące, występ TSA MNKWL nie wieńczył festiwalu. Musiał jednak stać za tym poważny powód, bo dla mnie był to koncert godny headlinera. Po pierwsze, wokal Damiana Michalskiego nie pozostawia żadnych wątpliwości – jego interpretacje, zarówno klasycznych utworów TSA, jak i nowszych kompozycji, brzmią ze sceny rewelacyjnie. Michalski w roli frontmana legendarnej formacji wypada znakomicie. Zespół oddał też piękny hołd Andrzejowi Nowakowi, wykonując utwór „51”. To był kapitalny występ: była moc, świetne brzmienie i rewelacyjne solówki Piotra Lekkiego oraz Macieja Westera.Jednym słowem: Legendarnie. I właśnie za to lubimy takie koncerty. Setlista : Głodny, Chodzą Ludzie, Zwierzenia Kontestatora, Na co Cię stać, Żarłacz, Maratończyk, Ostatni Pociąg, Biała Śmierć, 51, Zmora, Bez podtekstów, Na śmierć, Jak Jest, Pierwszy Karabin, Tratwa, Choroba, Tylko, a na bis: Heavy Metal Świat i Marsz Wilków.
Finał wieczoru należał do Golden Life. I tu należą się brawa dla organizatorów – postawienie na ten zespół jako największą niewiadomą okazało się strzałem w dziesiątkę w ten wieczór niespodzianek. Oprócz ... oprócz swojej interpretacji „Oprócz błękitnego nieba” Marka Jackowskiego a wykonywanego przez Maanam, na który to utwór czekali chyba wszyscy pod sceną, zespół zaskoczył publiczność nie tylko znanymi z radia piosenkami jak „Dobra, dobra, dobra” czy „Wszystko to, co mam” itd, ale również kolejnym coverem. Panowie zagrali „Kocham i rozumiem” z repertuaru Chłopców z Placu Broni w sympatycznej wersji polskiego reggae, przywodzącej na myśl stylistykę Daabu z końca lat 80. Wiedzieli, czym ukoić starsze dusze. Końcówka przyniosła kolejne zaskoczenie. Przyznaję, nie znam dogłębnie repertuaru Golden Life, ale to, co zagrali na finał, było kapitalnym powrotem do ich korzeni – ostrzejszego, college'owego rocka, z którego w latach 90. wypłynęli na szerokie wody. Tylko można było tę sekcję rytmiczną dać wizualnie bardziej do przodu - w końcu to kwintet.
Pięknie zszyty festiwal. Brawa dla organizatorów. A jakie niespodzianki będą w przyszłym roku!?