To dla mnie fascynujące, że Clan Of Xymox, choć regularnie przybywa do naszego kraju, cieszy się wciąż niesłabnącym powodzeniem…
Co ciekawe, ta holenderska (czy bardziej dziś, niderlandzka) legenda darkwave swoje największe triumfy święciła w połowie lat osiemdziesiątych wraz kultowymi albumami Clan of Xymox i Medusa (a jej ostatnie płyty trudno nazwać przełomowymi), mimo to, grono ich fanów wcale nie maleje. Wręcz przeciwnie, na występach zespołu można spotkać mnóstwo młodych ludzi, których nie było jeszcze na świecie, gdy artyści nagrywali wspomniane wyżej płyty.
I tak właśnie wyglądało to w minioną niedzielę w Warszawie! Tym razem zespół przybył do Polski na trzy koncerty (oprócz stolicy, jeszcze do Krakowa i Poznania) i wszystkie one się wyprzedały. Przed warszawskim klubem Oczki, w którym byłem pierwszy raz (bardzo fajne, koncertowe miejsce), przez długi czas utrzymywała się spora kolejka do wejścia. Sala zaś pękała w szwach. Większość występu spędziłem blisko sceny, jednak, gdy tylko pod jego koniec zdecydowałem się z większego dystansu wysłuchać bisów, okazało się, że muszę stanąć w drzwiach wejściowych na salę, gdzie dopiero znalazłem trochę przestrzeni.
Świetny był to występ. Zresztą, podobnie jak ten, który widziałem w 2021 roku w warszawskim Niebie. W porównaniu z tamtym koncertem formacja powtórzyła tu czternaście numerów (Stranger, Your Kiss, There's No Tomorrow, Emily, All I Ever Know, Lovers, Loneliness, Louise, She, A Day, Hail Mary, Jasmine & Rose, This World i Obsession), sześć kawałków, w tym dwa pochodzące z ostatniego krążka Exodus (X-Odus, Blood of Christ) odróżniało te setlisty (ponadto były Love Got Lost, Suffer, You're the One i Farewell). Warto też zauważyć, że tym razem na scenie widzieliśmy tylko trzech muzyków. Wokalistę i lidera, Ronny’ego Mooringsa, grającego także na gitarze, Seana Goebela z charakterystycznym irokezem, odpowiadającego za instrumenty klawiszowe, elektroniczną perkusję i dodatkowe wokale, oraz Daniela Hoffmanna za sekwencerem. Muzykom nie towarzyszył Mario Usai.
Oczywiście, najbardziej magicznie było przy tych najstarszych numerach, takich jak Stranger, A Day, mojej ukochanej Louise, czy Obsession, które zostało okraszone piękną, kolorową grafiką na telebimie, która, patrząc z tyłu sali (to już były bisy), świetnie komponowała się z zielonymi i czerwonymi słupami świateł oraz podwieszonymi pod sufitem świetlnymi prostokątami. Moornings nigdy nie był wielkim koncertowym oratorem, jednak jego dość lakoniczne, ale i zabawne komentarze tworzyły sympatyczną atmosferę wieczoru. Prawdziwą wizualną atrakcją był jednak… Goebel "strzelający" z dłoni zielonymi laserami i uderzający w elektroniczną perkusję „ledowymi” pałeczkami.
Wieczór otworzył Chaos International, czyli brytyjsko-polski instrumentalista Vincenzo Wieczerzynski wraz z towarzyszącą mu za stołem partnerką, który korzystając z analogowej i cyfrowej elektroniki poruszał się po takich stylistycznych obszarach jak minimal synth, minimal wave, post-punk, synth pop, czy cold wave.