Gdy zespół TesseracT pojawia się w naszym kraju zawsze ochoczo pojawiam się pod sceną, aby ich zobaczyć i posłuchać. Od 2014 roku nie opuściłem żadnego z ich występów. I to właśnie od wspominanego roku zespół nigdy nie zawitał ponownie do Krakowa. Ale gdy już decyzja została podjęta, to wybrano na ten wieczór najlepszy możliwy klub, jaki wybudowano w grodzie Kraka (a może i w całej Polsce). W Klubie Studio zebrała się tego wieczoru naprawdę pokaźna liczba fanów zespołu (co fajnie widać na jednym ze zdjęć w galerii)...
Panowie pojawili się na scenie punktualnie o 21. Wszystko rozpoczęło się tak jak podczas poprzedniej części trasy, czyli otwierającą ostatni album kompozycją „Natural Disaster”. I tu po raz pierwszy pojawiły się ciary, szczególnie podczas drugiej części utworu, gdy Daniel Tompkins zaczął śpiewać refren „The serpent in my eyes”. Takich momentów było więcej tego wieczoru. Czy to podczas znakomitego „Sacrifice”, albo zamykającego podstawowy set „Juno”. Daniel wznosił się na wyżyny swoich umiejętności wokalnych. Jeśli chodzi o zestaw utworów, to set został oparty na utworach z dwóch ostatnich albumów. Jedynymi wyjątkami był „Nocturne” z „Altered State” oraz outro z „The Impossible” i „Acceptance” z debiutu na bis. Zresztą, zgodnie z zapowiedzią Jamesa podczas wywiadu, było więcej utworów z „War of Being” niż podczas pierwszej części trasy, bo też pojawił się dodatkowo „Tender” oraz „Sacrifice”.
Muszę przyznać, że sam koncert był wspaniały, ale myślę, że m.in. to zasługa miejsca, które ma po prostu akustykę z prawdziwego zdarzenia. Panowie z Milton Keynes jakoś nie mieli szczęścia zawsze do dźwięku w poprzednich latach i zazwyczaj było za głośno. Ich najlepszy występ zanotowałem podczas Prog in Park w 2019 roku, gdzie odbył się on na świeżym powietrzu. Tym razem jednak wszystko zabrzmiało idealnie i to od pierwszego dźwięku do ostatniego. Nie miało to znaczenia, czy byłem w fosie fotografów pod sceną, czy też z tyłu, jak również na balkonie, na którym spędziłem większość koncertu. Wszystko brzmiało tak selektywnie jak można sobie to tylko wymarzyć. Jedna z najlepszych sekcji rytmicznych w dzisiejszych czasach, Amos Williams i Jay Postones, grała wszystko jak z nut. Reszta nie zostawała w tyle a Daniel Tompkins zaśpiewał wszystko perfekcyjnie. I tylko żal, że te koncerty są tak krótkie, bo te bez mała 80 minut to jednak jest dla mnie zawsze duży niedosyt.
Czas jeszcze wspomnieć o supportach, którymi tym razem był zespoły The Omnific oraz Novelists. Pierwszych znałem tylko ze słyszenia i z opowieści kolegów, gdy zagrali brawurowo w zeszłym roku w Warszawie. I muszę przyznać, że po niedzielnym koncercie rozumiem ich zachwyt. Jak można stworzyć coś tak świeżego przy pomocy dwóch gitar basowych i perkusji. Zresztą, brzmiało to też świetnie pod sceną. Moje zaskoczenie było tak ogromne i tak bardzo to granie przypadło mi gustu, że do domu wróciłem z ostatnim albumem „The Law of Augmenting Returns” na winylu.
Jeśli chodzi o drugi support, to nasze drogi przecięły się kilka lat temu. Novelists są przedstawicielami nurtu metalcore. W zeszłym roku za mikrofonem pojawiła się u nich kobieta (do tej pory wokal był męski). Camille Contreras ma wokal bardzo pasujący do ich muzyki (szczególnie słychać to na płytach), jednakże wszystko było zbyt głośno i czasami zwyczajnie nie było jej słychać. Po prostu uderzeni zostaliśmy ścianą dźwięku, co negatywnie wpłynęło na odbiór tego koncertu. Podobnie było zresztą podczas wspomnianego wcześniej występu sprzed kilku lat.
Ten wieczór utwierdził mnie w przekonaniu, że TesseracT to zespół ze światowego topu jeśli chodzi o djent. Sam występ jest pierwszym z kandydatów do koncertu roku, bo też nie ma się do czego przyczepić. A na dodatek jeszcze nowe odkrycie w postaci The Omnific powoduje, że bardzo długo zapamiętam ten wieczór. A teraz już serdecznie zapraszam na obszerną fotorelację poniżej.