Kanadyjska formacja Mystery dopiero w 2017 roku, po ponad 20 latach od wydania pierwszej płyty, zagrała w Polsce, pojawiając się na X edycji Ino-Rock Festival…
Był to trochę pechowy dla nich koncert, bo dopadły ich problemy techniczne, które opóźniły występ a w trosce o utrzymanie planowanego harmonogramu imprezy, także nieco skrócony. Już dwa lata później muzycy jednak powrócili nad Wisłę na trzy klubowe koncerty w ramach Live and Butterflies Tour a poznański ich występ znalazł się później na okazałym i pięknie wydanym koncertowym wydawnictwie Live in Poznań (na którym zresztą – i tu wybaczcie prywatę – znalazły się i moje, wówczas zrobione fotografie). A potem przyszła pandemia i trzeba było czekać aż pięć długich lat, aby goście z Quebecu ponownie zajechali do nas.
Ich sobotni koncert w Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych w Łodzi był imponujący pod każdym względem i z pewnością najlepszym, jaki widziałem na żywo w ich wykonaniu! Zacznę od miejsca. AOIA to kompletna świeżynka na klubowo-koncertowej mapie Polski, z piękną, komfortową i nowoczesną salą, gotową na bardziej kameralne koncerty. Tego wieczoru zapewniła fantastyczne warunki brzmieniowe ale też i świetlne. Bogate i intensywne światła z pewnością były błogosławione przez koncertowych fotografów, którzy mogli ustrzelić niesamowite fotki. I należy się tylko cieszyć, że już w najbliższych tygodniach fanów podobnych brzmień czeka w tym miejscu sporo intrygujących występów.
Ten łódzki koncert w ostatniej chwili się wyprzedał i praktycznie sala pękała w szwach, zaś zebranym, w takim entourage’u, nie pozostawało nic innego, jak gorąco, czy wręcz entuzjastycznie reagować na sceniczne poczynania artystów. Przyznam otwarcie, że już dawno przestałem śledzić z intensywnością scenę progresywnego rocka i trochę od tej szuflady odszedłem. Niemniej Mystery jest tą słabością, do której uwielbiam wracać. Za bardzo czyste, naturalne, przestrzenne i symfoniczne brzmienie, wykonawczą perfekcję, świetny wokal (i nie mam tu tylko na myśli aktualnie śpiewającego, przesympatycznego Jeana Pageau, który w tym roku obchodzi swoje 10-lecie w zespole) i przepiękne, urzekające wręcz tematy melodyczne.
I to wszystko dostałem tego wieczoru w Łodzi. Kanadyjczycy wyszli na scenę o 19:15 a zeszli z niej o 22:20! Zrobili wszak sobie i zebranym półgodzinną przerwę, co nie zmienia faktu, że grali dwie i pół godziny! Setlista musiała ucieszyć fanów grupy. Występ zdominował naturalnie ostatni album Redemption, z którego wybrzmiało sześć utworów (Behind the Mirror, Every Note, Homecoming, Is This How the Story Ends?, Pearls and Fire, Redemption). Mnie z tego „najnowszego zestawu” najbardziej ucieszyło wykonanie kompozycji tytułowej i mojego faworyta, przejmującego Every Note. No a co poza tym? Reprezentanci pięciu innych płyt z takimi epickimi i długimi killerami, jak A Song for You, Pride, Delusion Rain, czy prawie 20-minutowy Another Day. Z pewnością, jednym z najpiękniejszych momentów było zagranie najstarszego tego wieczoru Shadow of the Lake, z płyty Destiny?, z kapitalnym gitarowym unisono Michela St-Père’a i Sylvaina Moineau. Były ciary! Całość zakończył krótki, energetyczny i wręcz hard rockowy The Preacher's Fall.
Występ kompletny? Chyba tak, bo gdy dodamy do tego elementy choreograficzne wspomnianego Pageau (maski, okulary, nakrycia głowy), przemiłą atmosferę i wreszcie wyjście muzyków do zebranych tuż po występie, nie można mieć chyba wątpliwości.