W opublikowanej niedawno na naszych łamach mojej rozmowie z Maciejem Karbowskim muzyk, zapraszając na nadchodzącą trasę koncertową, zapowiadał „że będą to najbardziej wizualnie efektowne i najlepiej brzmiące koncerty Tides From Nebula!” Często w takich przypadkach są to zwykłe „reklamowe teksty”. Tym razem jednak artysta absolutnie nie przesadził…
Grupa w minioną niedzielę zagrała w kameralnej i niezwykle stylowej łódzkiej Scenografii dopiero czwarty koncert w ramach Instant Rewards Tour a mimo to nie czuć było jakiejś spinki, tremy, czy niedopracowania. Bardziej widoczny był głód występów na żywo z nowym materiałem i radość z grania. Przypomnę, że choć przerwy w koncertowaniu muzycy nie mieli wcale długiej, to jednak na nowy album fani musieli zaczekać aż pięć lat.
I to oczywiście Instant Rewards zdominował setlistę trwającego godzinę i trzy kwadranse występu. Z nowego krążka artyści odpalili, zaraz na początku, Burned to the Ground, The Haunting, niedługo potem, po The Lifter, Fearflood, a w dalszej kolejności piękną Florę i transowe, mocarne Rhino. Wszystkie te numery wypadły kapitalnie, bo to album idealnie skrojony na takie koncertowe granie.
Oprócz tego muzycy sięgnęli przekrojowo do każdego z albumów. Zresztą, po zagraniu wspomnianego Rhino, Maciej Karbowski zadedykował pozostałą część występu fanom, którzy są z nimi od lat. I wówczas zebrani usłyszeli kolejno Purr, The Fall of Leviathan, Now Run, Dopamine, We Are The Mirror i Tragedy of Joseph Merrick. W tym ostatnim, jak zwykle kończącym ich występ, nie mogło zabraknąć obowiązkowego wskoczenia do publiczności Karbowskiego i jego pełnej pasji gitarowej tyrady.
Dawno koncert nie „uciekł mi” tak szybko, a to znak, że było bardzo dobrze, w czym pomogły dobre brzmienie i ciekawe oraz bogate światła, jak zwykle u nich w formie świetlistych, spionizowanych linii.
Przed gwiazdą wieczoru, 45-minutowy set, zagrała pochodząca ze Śląska formacja In2Elements. Ich bardziej standardowo brzmiący post rock, nieco mniej energetyczny, wypadł jednak stylowo i bronił się ciekawymi melodiami. Artyści najlepsze – przynajmniej dla mnie – zostawili na koniec, gdyż ostatnie dwie kompozycje mocno zostały mi w głowie.