Do tej pory, w świecie szeroko rozumianego progresywnego rocka, nasz kraj mógł się pochwalić aż trzema weekendami z legendarnym Marillion, które organizowane były w łódzkiej Wytwórni. Tym razem, dość podobną imprezę, postanowili w Polsce zrobić ich „nieco młodsi i troszkę mniej sławni”, niemniej także już kultowi, muzycy brytyjskiego Pendragonu…
Weekend, zapowiadany jako dwudniowe wydarzenie z trzema koncertami, odbywał się pod hasłem „Everyone’s a VIP Weekend” w zabrzańskim klubie Wiatrak. Dlaczego to miejsce? A choćby z tego względu, że formacja ma niezwykły sentyment do Zabrza, wszak dokładnie 30 lat temu zagrała w nim koncert w Domu Muzyki i Tańca. Ta pierwsza wizyta grupy w naszym kraju (promującej wówczas album The Window Of Life) wciąż wzbudza nostalgię wśród muzyków, o czym wielokrotnie wspominał podczas tego weekendu wokalista i gitarzysta zespołu, Nick Barrett.
Samo wydarzenie wypadło naprawdę imponująco i jedyne zastrzeżenie jakie można było mieć, to do temperatur jakie panowały w zabrzańskim klubie. Weekend przypadł na niezwykle ciepłe i słoneczne dni, co w połączeniu z brakiem klimatyzacji (z tego co usłyszałem, to problem natury prawno-technicznej, którego klub, mimo bardzo szczerych chęci, nie może na tę chwilę przeskoczyć) oraz wypełnioną każdego dnia po brzegi salą (!) mogło niektórym osobom stwarzać dyskomfort. No ale poza tym wszystko było praktycznie perfekcyjne, poczynając od gadżetów, które każdy uczestnik otrzymywał na wejściu (piękne, materiałowe opaski na ręce z logo zespołu i okładką płyty, magnesy z nazwą wydarzenia i laminowane VIP passy, które przypominały każdemu, że jest VIP-em), a na koncertach i spotkaniach z zespołem kończąc.
Pierwszego, sobotniego dnia, artyści dali dwa koncerty. Najpierw ten elektryczny, w którym muzycy zagrali najpierw w całości swój ostatni pełnowymiarowy album Love Over Fear a potem dorzucili do niego jeszcze cztery kompozycje: North Star, Part III: Phoenician Skies, Paintbox, This Green and Pleasant Land i Indigo, które wybrzmiało na bis. Nie muszę chyba dodawać, że największe emocje wzbudził uwielbiany Paintbox, który rozbujał i rozgrzał salę do czerwoności. Po dwudziestominutowej przerwie muzycy wrócili na scenę na… drugi występ. Tym razem akustyczny, już znacznie krótszy, prezentując pięć utworów (Come Home Jack, North Star, Part I: A Boy And His Dog, The Black Knight, Fall Away i King of the Castle). Wieczór zakończyło pierwsze z zaplanowanych spotkań Meet & Greet.
Niedziela rozpoczęła się od kolejnego Meet & Greet, tym razem już na sali koncertowej, przy oświetlonym stole, co z pewnością było wygodniejsze dla fanów chcących sobie zrobić zdjęcia z artystami, czy wreszcie dla samych fotografów dokumentujących to wydarzenie. Po mim były, już poza budynkiem klubu, na łonie zielonej natury, zdjęcia grupowe z zespołem. Artyści fotografowali się z przybyłymi, w około 20-osobowych grupach, uczestnikami i… piękne było to, że jeszcze tego samego dnia wszystkie zdjęcia zostały wydrukowane, opatrzone logotypami wydarzenia i wręczone każdemu fanowi opuszczającemu klub! Przesympatycznie przebiegła też sesja Q&A z mnóstwem ciekawych pytań z publiczności i interesujących odpowiedzi. Przy tej okazji, prowadzący to spotkanie Artur Chachlowski, wręczył muzykom Złote Leksykony MLWZ. O 20.00 wystartował trzeci z koncertów – prawdziwe crème de la crème imprezy – podczas którego Pendragon wykonał w całości jeden ze swoich najwspanialszych albumów, The Window Of Life. Mimo wspomnianych temperatur ciarki podczas jego prezentacji były praktycznie cały czas, choć te największe w finale, czyli w przepięknym Am I Really Losing You? z magicznym, „niekończącym się” gitarowym solo Barretta. Potem jeszcze artyści sięgnęli po subtelne Sister Bluebird, ogromnie ciężkie Skara Brae, Schizo, mój ukochany A Man of Nomadic Traits, It's Only Me oraz absolutny klasyk, Masters of Illusion, który zakończył wieczór.
Cóż, kto nie był, może naprawdę żałować. Grupa była w wybornej formie a sam Barrett wokalnie prezentował się świetnie. Ponadto bardzo dobre nagłośnienie i bogate swiatła dopełniły całości. Cudny weekend.