Minęło ćwierć wieku od wydania płyty, która trochę wstrząsnęła polskim rynkiem muzycznym. Tyle też upłynęło od próby uczestniczenia w moim pierwszym koncercie Kur - nieudanej, bo gdy w dniu wydarzenia przyszedłem do klubu, zostałem zapytany o rezerwację, której oczywiście nie zrobiłem - nie miałem pojęcia, że nie będzie już wolnych miejsc. Na drugi koncert w tym klubie zaklepałem sobie miejsce już wcześniej, zwłaszcza że od czasu tamtego koncertu klub stał się moim ulubionym towarzysko-koncertowym miejscem w Zabrzu. Zespół miał wówczas problemy z dojazdem do klubu - koncert zamiast o 20:00 rozpoczął się z dwugodzinnym opóźnieniem, zatem muzycy zagrali tylko około 6 utworów, jednak tak rozimprowizowanych, że koncert zakończył się około godziny 4 nad ranem. Gdy wybierałem się na koncert zasięgałem informacji od znajomego, bliżej zakolegowanego z Tymonem Tymańskim. Rozczarowałem się lekko, gdyż dowiedziałem się, iż nie mam co liczyć na powtórkę tamtej nocy - koncert ma się skończyć do 23:00.
Przed Kurami na scenie wystąpiły dwa zespoły, całkiem dobrze wpasowujące się w klimat imprezy. Pierwszy z nich, Worms of Senses, postawił na lekko improwizowane dźwięki, natomiast Hiob Dylan z Najgorszą Kapelą Świata postawili na ciekawe teksty, których akompaniamentem było banjo Hioba oraz gitara i perkusja, wszystko utrzymane w stylistyce country.
Kury na scenę wyszły w składzie niemalże płytowym, Leszka Możdżera na instrumentach klawiszowych zastąpił Szymon Burnos a na perkusji, z racji niemożności fizycznej obecności Jacka Oltera (którego duch gdzieś po sali na pewno krążył), zagrał Jacek Prościński. Koncert rozpoczął się także płytowo, od przewrotnego miłosnego songu "Śmierdzi mi z ust" i zaraz po nim, tak jak na płycie, zespół zagrał największy przebój wydawnictwa - "Jesienną deprechę". Wszystko planowo, bez zapędzania się w improwizacje, nad czym bardzo ubolewałem. Do czasu. Kibolski, o wyimaginowanym meczu Lechii o puchar Polskoniemiec w Dreźnie, zaczął się zupełnie normalnie ale w pewnym momencie fale muzyków w pełni zsynchronizowały się i zaliczyliśmy pierwszy tego wieczoru muzyczny odjazd. W odróżnieniu od płyty, na której toczyły się sprowokowane przez Tymona rozmowy o koszykówce, na scenie były przerywniki, oczywiście sprowokowane przez Tymona, dotyczyły bardziej cielesności (np. moszny), ocierały się o zgrywy (puszczanie gazów do mikrofonu - i riposta Mazzolla: Będziesz do niego teraz śpiewał?).
Najbardziej jazzowy utwór na płycie, "Mój dżez", rozpoczął sie improwizacją, a Tymon pojawił się na scenie z saksofonem. Najpierw paradował z nim po scenie, ale potem zainstalował ustnik i dołączył do Mazzola współtworząc dwuosobową sekcję dętą. Z repertuaru koncertowego wypadł utwór "Adam ma dobry Humer", dzięki czemu gładko przeszliśmy do ostatniego na płycie, ale najbardziej odjechanego utworu - "Lemur". Po nim zespół zszedł ze sceny, jednak publiczność wywołała go na scenę i usłyszeliśmy autorską kompozycję Tymona o Zenku Martyniuku. Po nim usłyszeliśmy jeszcze akustyczną wersję "Jesiennej deprechy", która gładko przeszła we fragment "Życie jest nowelą", a ten w "Iść w stronę słońca". Na koniec poleciało ze sceny gromkie ko-ko-ko-ko - bo przecież to były Kury - i parę minut po godzinie 23 koncert definitywnie się zakończył.
To była prawdziwa muzyczna uczta. Oczywiście, nie powtórzył się tamten wieczór, czy raczej noc z Kurami, ale ten wieczór także będę długo pamiętał - chociaż okoliczności doprowadziły do tego, że piszę te słowa prawie miesiąc po wydarzeniu, to nadal mam wrażenie, że to było wczoraj. Mieliśmy okazję widzieć naprawdę dobrze zgrany, doskonale dogadujący się i nadający na tych samych falach skład, a szczególne wrażenie wywarł na mnie Jerzy Mazzoll i jego klarnetowe odjazdy. A ponieważ jest jeszcze szansa zobaczyć zespół na żywo, gorąco polecam uczestnictwo w tym wydarzeniu.
Setlista:
Śmierdzi mi z ust
Jesienna deprecha
Nie martw się, Janusz
Dlaczego
Sztany, glany
Kibolski (improwizacja)
Ideały Sierpnia
Trygław cz. II
Szatan
Nie mam jaj
O psie
Mój dżez
Lemur / Noktowidzenje Kryszak-Roshiego
Bisy:
Zenek Martyniuk
Jesienna deprecha (akustycznie)
Życie jest nowelą/Iść w stronę słońca