Dream Theater Metropolis 2
Tour - 10.10.2000 Hala Wisły Kraków
Przyznam, że na koncert Teatru Marzeń w naszym pięknym kraju nad Wisłą czekałem z radością, ale i z pewnym emocjonalnym dystansem.
Dream Theater - niegdyś wespół z Marillion mój najukochańszy band świata przestał takim być w 1997 r. wraz z ukazaniem się dość słabego albumu Falling Into Infinity. Wizerunku tego nie poprawił tak zachwalany przez wielu ostatni krążek - Scenes From A Memory dość chyba bezczelnie nazwany Metropolis PT 2... Wtórność brzmienia tudzież pomysłów, stawianie na techniczne fajerwerki kosztem wyrażanych muzyką uczuć mocno mnie ostatecznie zniesmaczyły, chociaż pierwsze reakcje były jak najbardziej entuzjastyczne - w końcu odbicie od dna zawsze cieszy. Tak czy inaczej przyjazd do Polski progmetalowego zespołu tej klasy to zawsze okazja do świętowania oraz euforii - urazy poszły precz, a ja wraz z maksymalnie otwartym umysłem przestąpiłem progi Hali Wisły.
O supporcie nie będę pisał jako, że w ogólności nie za bardzo trawię muzyczną manierę Porcupine Tree - w tym czasie byłem raczej zajęty przekonywaniem ochroniarzy by mnie wypuścili na zewnątrz na jednego browarka - ostatecznie jednak musiałem się zadowolić papierosami - trochę to wkurzające biorąc pod uwagę standarty jakie panują np. w takim Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, ale przecież podobnie było trzy lata temu na występie Camela - ostatecznie można się przyzwyczaić.
Dobra - to teraz wreszcie o występie Dream Theater. Chłopcy zaraz na początku diabelnie pozytywnie mnie zaskoczyli ładując Metropolis PT 1 - wow ! - to było to - gdyby tylko nie dziadowska akustyka Hali Wisły... Blisko 10 min. progmetalowego geniuszu ! Potem nastąpiło co musiało - czyli fragmenty (na szczęscie tylko fragmenty) SFAM. Narzekam - bo taka już moja zrzędliwa natura - niemniej czułem się wspaniale słysząc jak publika śpiewa tutaj (i nie tylko tutaj) wraz z będącym w naprawdę dobrej formie Jamesem. A przecież krakowska widownia popisała się i w innych fragmentach jak Voices czy .... Master Of Puppets - tak, tak - to wypadło zaiste niepowtarzalnie - mistrzunio Petrucci intonujący stosowny fragment i my zdzierający sobie gardła - w takich chwilach człowiek naprawdę odczuwa atmosferę koncertu tudzież cała zawartą w niej magię. Napisałem o Voices ? A jakże - Drimy zagrali całą A Mind Beside Itself - sądzę, że podobnie jak ja większość oczekiwała na Erotomanię (hm...chodzi o tytuł utworu - li tylko :-) i oczekiwanie to zostało sowicie nagrodzone. Zresztą wypada podkreślić fakt, iż zespół przedstawił dużo materiału ze swoich wcześniejszych, absolutnie pomnikowych płyt jak Images & Words tudzież Awake co jest godne najwyższej pochwały i całkowicie zrozumiałe w aspekcie pierwszych odwiedzin polskiej ziemi (dla Johna Petrucci już drugich :-) Z mojej najukochańszej I & W mogłem jeszcze usłyszeć Another Time oraz (wow !!!) Learning To Live. Chciałoby się, rzecz jasna, nacieszyć tym płytowym arcydziełem w całosci, niemniej doskonale rozumiem, że zespoł może być już zmęczony ciągłym odgrywaniem np. Pull Me Under :-)
Cóż - to teraz może trochę narzekań by zakończyć kolejnymi pochwałami. Otóż nastąpiło niestety to czego się obawiałem - solowe popisy instrumentalistów. O ile Petrucciemu mogę jeszcze wybaczyć - w końcu niezwykle udanie zahaczył o kultowy kawałek Metalliki - o tyle Rudesswoi się dostanie. Ech.... było to długie, mdłe i niepotrzebne udowadniane publiczności własnej, cyborgowatej precyzji - przyznaję, że podczas tego fragmentu udałem się wraz z papierosem pod okno walcząc ze sobą by nie puścić w walkmanie Disconnected Fates Warning z Moore'm na klawiszach. Ostatecznie przekonał mnie tylko poziom natężenia generowanego przez Jordana hałasu... Inna kwestia to brak jakichkolwiek kawałków ze świetnego debiutu, choć jak panowie odpuścili nam miłosiernie Falling Into Infinity to proporcje jakoś tam się wyrównują. Co jeszcze ? Hm... niezwykle sympatycznym akcentem całego koncertu był moment, kiedy na scenę przed grającym Teatrem Marzeń padła poszewka z napisem When Poland And Dream Theater Unite - rychło rozpięta przed perkusją przez Portnoya wraz z pomagającym mu LaBrie ! Tym bardziej mi miło, iż jestem w komitywie z autorami tego świetnego projektu - ekipą z Częstochowy z Gacławem, Muzzlerem tudzież Sagatem ma czele - chłopaki gratulacje za świetną inicjatywę i dalej tak trzymać - wszyscy Wam zazdroszczą !!! :-) Niniejszy komentarz powoli zbliża się do końca - możnaby jeszcze długo pisać o wspaniałym, niestety jedynym bisie w postaci suity A Change Of Seasons, ale że taki skomplikowany utwór nasi bohaterowie potrafią wspaniale odegrać na żywo wie każdy kto choć trochę doświadczył ich technicznej doskonałości... Dla mnie liczy się raczej coś innego - wielkie urozmaicenie zaprezentowanego repertuaru wynagradzające lament nad utraconą przeszłością (Kevinie wróć !!!) takim stetryczałym, pamiętliwym piernikom jak piszący te słowa :-) Przyjechał Dream Theater do Polski i było wspaniale - na tym lepiej poprzestańmy nie wdając się w kontrowersyjne szczegóły...