ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

01.10.2023

STEVE ROTHERY BAND, COLLAGE, Warszawa, Progresja, 30.09.2023

STEVE ROTHERY BAND, COLLAGE, Warszawa, Progresja, 30.09.2023

Idąc na wczorajszy koncert Steve Rothery Band miałem dobre przeczucia poparte wcześniejszymi doświadczeniami koncertowymi z udziałem legendarnego gitarzysty Marillion...

Jednak zanim na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru, w roli supportu wystąpiła grupa Collage. Przyznam, że zmęczył mnie ten koncert. Brak Roberta Amiriana na wokalu i Mirka Gila na gitarze spowodował, że to już nie ten zespół co kiedyś. Jedyny fragment występu, który przykuł moją uwagę to wykonanie Man In The Middle z gościnnym udziałem Steve'a Rothery'ego – piękna solówka gitarowa!

Punktualnie o 21:00 na scenie pojawił się Steve Rothery wraz z kolegami z zespołu. Rozpoczęli od dwóch utworów ze świetnego solowego albumu Steve'a – The Ghosts Of Pripyat. Najpierw piękna, rozimprowizowana wersja Morpheus, a następnie mój faworyt z tej płyty, czyli White Pass. W mojej ocenie jest to jeden z najlepszych instrumentalnych utworów XXI wieku. Szczególnie druga jego część, gdy wchodzi mocna perkusja i porywające solówki gitarowe. Tym razem również wykonanie White Pass wbiło mnie w ziemię. Następnie panowie płynnie przeszli do dania głównego tego wieczoru, a więc wykonania w całości płyty Marillion – Clutching At Straws. Już pierwsze dźwięki Hotel Hobbies wywołały aplauz publiki i wzruszenie u autora relacji:). Ciarki na plecach pojawiły się momentalnie. Warm Wet Circles było kontynuacją wzruszenia i zabrzmiało rewelacyjnie. Refren odśpiewała cała Progresja wraz z Martinem Jakubskim, który bardzo dobrze radził sobie przy mikrofonie. Steve Rothery krzesał iskry ze swojej gitary w trakcie solówki. That Time Of The Night wypadł świetnie i energetycznie. Muzycy szeroko uśmiechali się do siebie, a publice również się to udzielało. Scenę zalało zielone światło i usłyszeliśmy pierwsze dźwięki Going Under, który zawsze kojarzy mi się z jedną z audycji Tomka Beksińskiego... Ponownie piękna solówka gitarowa Steve'a sprawiła, że były ciary. W Just For The Record popis dał za to młody klawiszowiec zespołu, który otrzymał za to solidną porcję oklasków od publiczności. Następnie, pierwsze dźwięki White Russian wywołały aplauz całej sali. Jeden z moich ulubionych utworów Marillion. Rothery krzesał znów iskry ze swojego czarnego Stratocastera. Martin ponownie bardzo dobrze radził sobie wokalnie, a mój ulubiony fragment tekstu od „Racin' the Clouds Home (...)", to był już totalny kopiec mrówek – coś pięknego. Incommunicado nigdy nie lubiłem w wersji studyjnej, ale ta koncertowa, z uśmiechniętymi od ucha do ucha członkami zespołu, nawet przypadła mi do gustu. Publiczność odśpiewała refren z Martinem.

To co nastąpiło później, to już czysta radość. Zaczęło się od świetnej wersji Torch Song, a dalej było tylko lepiej. Uśmiechnięty Rothery zaczął Slainte Mhath wywołując aplauz zgromadzonej publiczności. Ileż tam było emocji w tym wykonaniu! Nie było nawet chwili na zebranie myśli, bo od razu przeszli do Sugar Mice, gdzie Steve Rothery zagrał fantastyczną solówkę gitarową, a autorowi relacji wszystkie włosy na ciele stanęły dęba. Po prostu Mistrz - czapki z głów. Żółte światło zalało scenę i zagrali finał płyty, a więc The Last Straw (Happy Ending). Martin Jakubski zaśpiewał to fenomenalnie, za co zebrał zasłużoną owację od publiczności. Steve dopełnił dzieła kolejną pełną pasji solówką. Dawno nie słyszałem tak głośnych braw w Progresji. Nie ukrywam, że przydałaby się przerwa choćby 5 min. po tak pełnym emocji wykonaniu całego albumu (mój top 3 płyt Marillion), aby zebrać myśli. Jednak nie było takiej okazji, bo panowie przeszli do dalszej części występu.

Rothery powiedział, że kolejny utwór powstał w 1984, gdy on i Fish byli singlami oraz szukali miłości i napisali Cinderella Search. Zabawne było jak stwierdził, że dla obecnego pokolenia ten utwór powinien się nazywać Tinderella Search:). Nie można się przyczepić do wykonania, ale chyba jeszcze zbyt dużo emocji po całym Clutching... live sprawiło, że jakoś mnie to nie powaliło. Za to Script For a Jester's Tear to było coś! Publiczność odśpiewała cały wstęp, co ponownie wywołało radość na twarzach członków zespołu. Po zakończeniu tego dzieła panowie zeszli ze sceny. Jednak to oczywiście nie mógł być koniec.

Wyszli jeszcze na dwa bisy. Three Boats From The Candy jakoś mnie nie przekonał. Wolałbym Chelsea Monday:). Na finał zagrali Fugazi i Progresja odleciała. Jeden z najważniejszych dla mnie utworów Marillion, a do tego tekst, który mimo 39 lat absolutnie się nie zestarzał. Ba, Fish chyba mógłby powiedzieć o sobie, że jest jasnowidzem. Patrząc na to co się wyprawia na świecie od 2020 r., ciężko byłoby to dziś lepiej opisać. Publiczność odśpiewała większość tekstu z Martinem.

„Pandora's box of holocausts gracefully cruising satellite infested heavens

Waiting, the season of the button, the penultimate migration Radioactive perfumes, for the fashionably, for the terminally insane, insane

Do you realise? Do you realise? Do you realise, this world is totally fugazi

Where are the prophets, where are the visionaries, where are the poets

To breach the dawn of the sentimental mercenary".

Na Fugazi koncert się zakończył, członkowie zespołu pokłonili się i zeszli ze sceny. Podsumowując, piękny to był wieczór i cieszę się, że uczestniczyłem w tym wydarzeniu. Muzycy naprawdę cieszyli się z tego, że są na scenie i widać było, że występ sprawia im autentyczną radość. Tak samo było z publicznością. Martin Jakubski naprawdę dobrze sobie poradził wchodząc w buty Fisha, a to zdecydowanie nie jest prosta sprawa. Steve napomknął, że myślą o zrobieniu kolejnych koncertów z muzyką Marillion z czasów Fisha w przyszłym roku. Wtedy może zagrają pełne wersje płyt Fugazi i Script For a Jester's Tear. Jeśli tak się stanie, to nie omieszkam się wybrać. 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.