Co było pierwsze? Czy zachęta Mariusza czy reklama na FB – nie pamiętam. Ale ciekawość, popchnięta recenzjami obu zespołów i reklamą występu na żywo wygrała. I w ten sposób zaczęła się ciekawa przygoda tego wieczoru, czyli koncert The Poks i Appleseed. Zapraszam na krótką relację z koncertu.
Dla mnie osobiście to był pierwszy kontakt z muzyką obu formacji graną na żywo. Obydwa zespoły, a zwłaszcza The Poks, są szeroko dostępni na playlistach muzyki alternatywnej oraz dla miłośników ascetycznego, skandynawskiego grania i nietrudno jest na nich trafić. Pierwszy zespół, czyli dawniej znany jako "krakowski", dzisiaj już ogólnopolski The Poks przywiódł mi na myśl nie tyle wspominany w recenzji albumu The Poks - "Ja, Człowiek" przez Mariusza islandzki Sigur Rós. Zespół czerpał garściami z przestrzennej sceny ambient i skandynawskiego post-rocka. A dla starego ambientowca nie potrzeba lepszego zaproszenia. I jak to brzmiało na żywo? Rewelacyjnie. Kwartet The Poks zaprezentował 13 kompozycji, z czego całe 10 pochodziło z albumu „Ja, człowiek”, trzy pozostałe kompozycje Szum, Kolory oraz Space Flight pochodziły z minialbumu „Na atomy”. Występ trwał półtorej godziny, to dosyć długo jak na debiutujący zespół. A wrażenia? Mogą być tylko pozytywne. I to nie tylko z powodu umiłowanego w naszym kraju skandynawskiego ascetycznego i przestrzennego grania. Zespoły takie jak Myslovitz, solowy Artur Rojek czy Neo Retros przetarły szlak, a obrazy filmowe Denisa Villenevue’a, który nie stroni od podobnej muzyki do ilustracji swoich obrazów, jedynie zachęcają do słuchania. Zespół warty dodania do playlisty!
Drugim w kolejności zespołem był poznański Appleseed. To weterani wydawniczy, działają od dwóch dekad. Znamy ich w redakcji z uwagi na recenzje poprzedniego wcielenia, EP-kę oraz trzy świetnie przyjęte albumy. Jednak z muzyką na żywo nie miałem okazji się zapoznać. W tym wcieleniu to już jest nowa fala rockowego alternatywnego grania, łącząca elementy ostrzejszego, troszkę zbliżonego do metalu i łączącego elementy sceny post-rock, nowej fali i gotyckiej. To już nie są tylko porównania muzyczne do klasyki jak Joy Divison, bardziej współczesnego The Mars Volta czy rodzimego Tides of Nebula - ale o samej muzyce zespołu ładnie wypowiedział się Mariusz w swojej recenzji albumu Appleseed - "Earn Heaven". Na mikrofonie rewelacyjny Krzysztof Podsiadło nadawał występowi odpowiedniej dramaturgii i charyzmy, istny Andrew Eldritch z nutką legendarnego Iana Curtisa i głosem może troszkę wchodzącym w Petera Hammilla (oj, już czuję tu wzrok kolegów z frakcji hhaammiilloowskiej z PH). Zespół zagrał 12 kompozycji, 8 z najnowszego krążka „Earn Heaven” (False idol, Full Time Dreamer, California, Rise Up, Take Me, Life Stained Jewel, Behind A Smile i Papa Whale), 2 z poprzedniego albumu „Heat From The Sun” z 2014 r (Far Away, Questions) oraz dwa niezidentyfikowane dotąd nagrania wydawniczo: Lately i roboczo nazwane Chrząszcze. Dodany do playlisty! I mam nadzieję zobaczyć kiedyś Appleseed na większej scenie.
A dlaczego to piszę? Tony to bardzo kameralna scena przy lokalnej pracowni kształcenia muzycznego o tej samej nazwie, ulokowana na pierwszym piętrze budynku Dworca Świebodzkiego, z wejściem od strony parkingu od ul. Tęczowej. Dużym plusem tej kameralności i lokacji jest bardzo dobra akustyka z racji przystosowania do występów adeptów tej szkoły, minusem – dużych koncertów tam się nie da zrobić, 30 osób to już byłby tłok.