Poprzednim razem też byli w Warszawie i również w niewielkiej Proximie. W 2019 roku Justin Furstenfeld był zachwycony gorącym przyjęciem polskiej publiczności i warszawski koncert nazywał najlepszym na trasie, podziwiając pasję zgromadzonych fanów. Byłem na tym występie i kończąc zeń relację napisałem: wiem, że to już oklepany frazes powtarzany przez artystów, ale Furstenfeld powiedział (z ręką na sercu), że do nas wrócą. I naprawdę mu wierzę. Nie pomyliłem się…
Wczoraj, w stołecznym grodzie, było chyba jeszcze piękniej. Proxima wydawała się zdecydowanie bardziej zatłoczona a atmosfera jeszcze bardziej gorąca. Zaś sam lider Blue October mówił „kocham” polskiej publiczności niezliczoną ilość razy. Artyści wrócili z dość istotną zmianą w składzie. Wówczas, nowym gitarowym nabytkiem był Will Knaak - tym razem wiosło dzierżyła filigranowa i ujmująco kobieca Sus Vasquez, która dołączyła do grupy w ubiegłym roku.
Trwający nieco ponad półtorej godziny set miał przekrojowy charakter, choć dominowały w nim kompozycje z dwóch ostatnich albumów, Spinning the Truth Around i This Is What I Live For. Z tego pierwszego wybrzmiały między innymi Shut Up I Want You to Love Me Back, Spinning the Truth Around i The Kitchen Drawer, zaś z drugiego Fight for Love, The Way I Used to Love You, This Is What I Live For czy wreszcie ultra przebojowe Oh My My, wyklaskane rytmicznie przez zebranych. Z kolei już pierwszy gitarowy riff Say It wywołał wręcz ekstatyczny entuzjazm wśród zebranych. Z innych momentów warto wspomnieć o przejmującym wykonaniu Hate Me oraz akustycznym The Weatherman/The Worry List, które pojawiło się już w bisach. Trudno też pominąć szaleńczą, pełną zabawy, skoczną wersję Italian Radio, z kapitalnymi figurami skrzypcowymi Ryana Delahoussaye’a, przenoszącymi wszystkich w czasy Dzikiego Zachodu. Ciekawym momentem koncertu było wykonanie utworu James, pokazującego bardziej mroczne i cięższe oblicze Blue October.
Koncert zakończyło rozpędzone I Hope You're Happy. I szkoda tylko, że podczas wyciszonego, niezwykle osobistego finału, jeden z uczestników wydarzenia najzwyczajniej nie uszanował świetnej atmosfery koncertu. Podziwiam Furstenfelda, że nie przerwał w pewnym momencie utworu.
Przed gwiazdą wieczoru półgodzinny set dała formacja Daytime TV prezentująca przyjemne, pop rockowe numery z zapadającymi w pamięć refrenami, dobrze wprowadzając w nastrój tego udanego wieczoru.