“Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji” tym cytatem z Monty Pythona mógłbym podsumować wieczór jaki przeżyłem w Warszawie w ostatnią sobotę marca. W Progresji (w końcu), bo po dwóch latach od pierwotnego terminu, odbył się koncert co-headlinerskiej trasy zespołów Epica i Apocalyptica pod nazwą “The Epic Apocalypse Tour”. Ogromna liczba fanów obu zespołów (przeważali jednak ci słuchający Epiki, patrząc po ilości t-shirtów) stawiła się tego wieczoru, bo też warszawski koncert został wyprzedany na długo przed planowaną datą.
Wszystko rozpoczęło się punktualnie dziesięć minut przed 19, gdy na scenie pojawił się, supportujący wcześniej wspomniane zespoły, kwartet Wheel pochodzący ze stolicy Finlandii. Ci, którzy mnie znają wiedzą, jak dużą sympatią darzę ten zespół, bo w moich corocznych podsumowaniach wygrał on dwukrotnie. Tego wieczoru zaprezentowali się w swoim 40-minutowym secie dość przeciętnie, choć wydaje się, że nie była to ich wina, tylko ustawienia sprzętu. Niestety, przez większość koncertu, sekcja rytmiczna zagłuszała pozostałe instrumenty a także wokal Jamesa Lascellesa. Zresztą, stopa perkusyjna była największą zmorą wszystkich występów, jednakże na dwóch kolejnych zespołach już nie była aż tak odczuwalna. Wheel wykonał podczas tego wieczoru kompozycje z obu płyt długogrających “Moving Backwards” oraz “Resident Human” a także singla pochodzącego z ostatniej EP-ki “Blood Drinker”.
Na szczęście dalej było już tylko lepiej. Och, o niebo lepiej! Po kolejnym występie zbierałem szczękę z podłogi. Gdy na scenie pojawiła się czwórka niezwykle uśmiechniętych Finów i zabrała nas w podróż po swoich metalowo - klasycznych kompozycjach, wszystko inne mogło przestać istnieć. Zaczęli utworem “Ashes Of The Modern World” z ostatniego albumu “Cell-O”, który wraz ze świetnymi wizualizacjami rozgrzał od razu publiczność zebraną w Progresji. Później wybrzmiał “Grace” a zaraz po nim pojawił się na scenie podróżujący z zespołem Apocalyptica na trasie Franky Perez, wspierający swoim głosem czwórkę z Helsinek. Usłyszeliśmy “I’m Not Jesus” oraz “Not Strong Enough”. Szczególnie ten drugi sprawił mi ogromną radość, bo to mój ulubiony utwór “śpiewany” w repertuarze zespołu. W dalszej części występu Franky pojawił się jeszcze raz. Pozostałe utwory to już tylko instrumentalne kompozycje. Wśród nich nie mogło zabraknąć “Seek and Destroy” czy “Nothing Else Matters” z repertuaru zespołu Metallica (super zaśpiewane przez publiczność, o czym nie omieszkał wspomnieć ze sceny Perttu Kivilaakso, gdy w pewnym momencie przedstawiał cały zespół) a także “Inquisition Symphony” Sepultury. Wszystko zakończyło się klasycznie, bo coverem “Hall Of The Mountain King” Edwarda Griega, który w dość mocno zmodyfikowanej wersji zakończył ten muzyczny odlot trwający 75 minut. Muzycy byli w znakomitej formie i z ogromną przyjemnością patrzyło się na nich. Wspomniany wcześniej Perttu Kivilaakso szalał z wiolonczelą, pozostali nie byli mu dłużni a siedzący za imponującym setem perkusyjnym Mikko Sirén odwalał kawał roboty bębniąc niemiłosiernie intensywnie. Gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki powiedziałem sobie, że był to pierwszy ich występ, który widziałem na żywo ale wierzę, że nie ostatni. Szczególnie, że warunki świetlne były rewelacyjne, co można zobaczyć na zdjęciach, choćby promotora tego występu. Panowie ukłonili się zebranej publiczności ale jak się okazało pojawili się na scenie raz jeszcze, trochę później.
W trakcie 20-minutowej przerwy techniczni mieli niemało pracy, bo też scena w całości została przebudowana i pojawił się na niej podest, na którym znajdowała się perkusja i klawisze, dostawiono też schodki, aby każdy z członków zespołu mógł tam wejść, jak i zejść. Z przodu zainstalowano dodatkowe ekrany do wizualizacji, gdzie przed rozpoczęciem koncertu pojawiła się nazwa naszej stolicy oraz data koncertu a na większym ekranie, za całą sceną, wyświetlono kontury Polski wypełnione barwami narodowymi. Przy dźwiękach intro “Alpha - Anteludium” na scenie pojawili się wszyscy muzycy Epiki a także zjawiskowa Simone Simons. Dla mnie największym marzeniem tego wieczora było w końcu zobaczyć i usłyszeć na żywo jedną z “królowych metalu”. I nie zawiodłem się wcale, bo występ ten pokazał jak utalentowaną wokalistką jest Simone. W przeciągu około 90 minut mogliśmy usłyszeć utwory ze wszystkich płyt zespołu. Najwięcej przedstawicieli, bo po trzy, miały albumy “Omega” oraz “The Quantum Enigma”. Kulminacyjnym punktem było dla mnie wykonanie przepięknej ballady “Rivers” wraz z muzykami Apocalyptiki, która w 110% ukazała możliwości wokalne Simone przy wtórujących jej wiolonczelistach. Ciary były na całym ciele. Z utworów, które jeszcze się pojawiły tego wieczoru, nie mogę nie wspomnieć o “Beyond The Matrix” (cała Progresja skakała!) czy “Cry for the Moon” (ze śpiewem w refrenie publiczności) pochodzącym z debiutu zespołu. A na sam koniec pojawiło się jeszcze wymuszone przez zespół ze sceny pogo, podczas ostatniego w secie “Consign To Oblivion”. Tak jak przy występie Apocalyptiki wszyscy członkowie Epiki byli niesamowicie szczęśliwi, że mogli dla takiej publiczności wystąpić. Szczególnie wyróżniał się w tym Coen Janssen, który obracał w wszystkie strony swój zestaw klawiszowy i jeździł nim po całym podeście. Czasami zabierał ze sobą mniejszą klawiaturę wygiętą w łuk i podchodził bliżej publiczności a podczas jednego z utworów (bodajże “Victims of Contingency”) ubrał strój wraz z maską doktora plagi. Oczywiście, przy tym całym show jakie zaprezentowała Epica wraz z pięknymi wizualizacjami podczas całego koncertu oraz rewelacyjnym oświetleniem, trzeba powiedzieć jedno, że instrumenty były jednak zbyt głośno względem wokali, tak Simone jak i growlującego Marka Jansena. Choć i to nie obniża zbytnio oceny całego występu, który był naprawdę bardzo dobry. I podobnie jak przy wcześniejszym, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy z zespołem, szczególnie w fosie fotografów. A dla tych, którzy tak jak ja zwlekali, aby zespoły Apocalyptica oraz Epica zobaczyć na żywo, niech wyglądają kolejnych tras, bo warto.