Był lipiec 2019 roku, gdy po raz ostatni pojechałem na koncert zespołu Dream Theater. Kapeli, która w moim osobistym rankingu była zawsze na topie. I pamiętam z tego koncertu jedynie długie rozmowy ze znajomymi i przyjaciółmi przy pobliskich ławeczkach, bo niestety nie dało się słuchać tego co zespół prezentował na scenie a w szczególności chodziło o bardzo słaby głos Jamesa LaBrie...
Dlatego też z niemałą obawą jechałem do Warszawy na koncert popularnych „Dreamów”. Tym bardziej, że koncert odbywał się na bardzo trudnej do nagłośnienia hali Torwaru, gdzie byłem kilka razy i nigdy nie słyszałem dobrze ustawionego koncertu.
I muszę przyznać, że może nie było idealnie i czasami suwaki pana za konsoletą wędrowały za wysoko lecz był to chyba najlepiej nagłośniony koncert, który słyszałem na Torwarze. Rozpoczęli punktualnie o 20 singlem promującym album „A View From the Top of The World” czyli utworem “The Alien” (który był jednym z czterech przedstawicieli tej płyty podczas tego wieczoru). Przyznam, że najnowszy album nie wpadł mi w ręce w zeszłym roku i myślę, że nie sięgnę po niego również po ostatnim koncercie. Te utwory bardziej są przesycone technicznym graniem niż melodiami, co po pewnym czasie męczy. Było to słychać, gdy pojawiły się kompozycje z albumu „Awake („6AM” oraz „Caught in the Web”). W pewnym momencie James LaBrie powiedział, że tego dnia miały miejsce dwa ważne wydarzenia. Po pierwsze, ich Production Manager April obchodziła urodziny (z tego powodu był mały tort a panowie zaintonowali „Happy Bithday”, które według Jamesa było najgorszym wykonaniem jakie słyszał). Po drugie, tego dnia była kolejna rocznica wydania albumu „Six Degrees of Inner Turbulence” (dwudziesta pierwsza). I z tego też powodu wybrzmiały kompozycje z tej płyty na czele z przepięknym „Solitary Shell” (sprawdzałem jednak setlisty z innych koncertów i zawsze w tym momencie grali ten utwór także był to tylko zbieg okoliczności). Później pojawił się chyba największy hit Dream Theater czyli „Pull Me Under” a podstawowy set zakończyli tytułową suitą z ostatniego albumu. Po krótkiej przerwie piątka z Bostonu pojawiła się na 15-minutowy bis, który wypełniła kompozycja „The Count of Tuscany” z ostatniego albumu z Mikem Portnoyem czyli „Black Clouds & Silver Linings”.
Najjaśniejszymi punktami tego wieczoru byli John Myung i John Petrucci (choć ten drugi czasami miał za wysoko ustawioną gitarę a nawet raz przy „Bridges in the Sky” nie było go w ogóle słychać na wstępie). Przy dużej intensywności pozostałych instrumentów gubiły się gdzieś klawisze Jordana Rudessa. Jeśli chodzi o śpiew Jamesa LaBrie to był przyzwoity. W porównaniu do koncertu, o którym wspomniałem na wstępie to był on bardzo dobry. Jednakże słychać, że z roku na rok z jego głosem jest coraz gorzej. Może gdyby wszystkie instrumenty były trochę cisze,j to lepiej by się i jemu śpiewało i nam go słuchało, bo przy spokojniejszych partiach było naprawdę przyzwoicie. Niemniej jednak koncert był lepszy niż się spodziewałem. W szczególności jeśli chodzi o wykonanie starszych kompozycji, do których mam bardzo duży sentyment. Nie sposób nie wspomnieć jeszcze o robiących wrażenie (choć czasami wydaje mi się niewyraźnych) wizualizacjach za zespołem. Szczególnie jeśli chodzi o krajobrazy podczas „A View of The Top OF The World” czy „The Count of Tuscany”.
Wspomnieć jeszcze należy o supporcie, który towarzyszy zespołowi na ich trasie po Europie. Panowie z zespołu Arion zrobili bardzo dobrą robotę rozgrzewając zebraną publiczność. Wykonują oni bardzo klasyczny power metal, który mnie osobiście ujął. Te 30 minut to był bardzo miły czas, gdzie Lassi Vääränen i jego koledzy z Helsinek dwoili się i troili aby umilić nam ten wieczór. Zabawne było jak ustawione klawisze miał odpowiedzialny za te partie Arttu Vauhkonen. Ma on klawiaturę skierowaną w stronę publiczności czego nigdy wcześniej nie widziałem. Arion wykonał dla zebranej publiczności mieszankę utworów z albumów „Life Is Not Beautiful” oraz „Vultures Die Alone”.
Podsumowując, ten wieczór był naprawdę udany i myślę, że jeśli w przyszłości zespół zawita do Polski to chętnie wybiorę się raz jeszcze, szczególnie gdy przyjadą w ramach jakiejś trasy, która będzie jubileuszem płyty ze starych czasów, które tak dobrze wspominam.
Serdeczne podziękowania dla Winiary Bookings za możliwość uczestnictwa w tym wydarzeniu.