Nieobca naszym czytelnikom poznańska formacja Glasspop, o której dwóch albumach pisaliśmy w serwisie, w minioną sobotę gościła w Łodzi…
Troszkę szkoda, że „miasto włókniarzy” (nie pierwszy zresztą raz) nie doceniło "frekwencyjnie" fajnego grania. Z drugiej strony, ci którzy przybyli do niewielkiej Wooltury z pewnością bawili się świetnie, bo Glasspop, przed którym zgrała lokalna formacja Kisu Min, dał bardzo udany koncert.
Choć poznaniacy promowali nim wydany w tym roku album The Eternal Kingdom Of Self Delusion, to jednak setlista przygotowana została dość „demokratycznie” i zebrani mogli usłyszeć równie dużo kompozycji z debiutanckiego Stranger in the Mirror. Swój trwający 75 minut występ, jeśli dobrze pamiętam, rozpoczęli nowościami: Take Me Higher, ultra przebojowym Revoloosers i tytułowym The Eternal Kingdom Of Self-Delusion. Z premierowych rzeczy poleciały potem jeszcze surowy i „brudny” Scroll It, trochę „Depeszowy” dla mnie (ze względu na wokal) Kings Are Coming i kolejny hit Too Many Reasons z zabójczym refrenem. „Starszyznę” reprezentowały między innymi I Need Somebody, The Worst Of Me, Let Go Of My Head, Seven Borken Hearts czy A Strange Face Of Love. Te ostatnie kompozycje, podejmujące – co zaznaczył Marcin „Maverick” Kujawa – temat różnych odcieni miłości, wybrzmiały przed samym bisem. Co ciekawe, artyści sięgnęli jeszcze głębiej do historii, prezentując utwory Prisoner i przejmujący Cold, które znalazły się na wydanym osiem lat temu albumie Love Smugglers formacji UFly. Niewtajemniczonym przypomnę, że wspomniany Maverick oraz basista Glasspop, Piotr Tarnawski byli związani z tą nieistniejącą już grupą. I choć troszkę żałowałem, że muzycy zdecydowali się na wspomnianą balladę Cold, zamiast mojego ukochanego Eclipse, to jednak ta Glasspopowa wersja robiła wrażenie, choćby, świetną tyradą gitarową Macieja Zdanowicza, dzięki której poczułem się przez moment jak na… progresywnym koncercie.
Bo ten był przede wszystkim rockowy, ale też dzięki wykorzystywanej przez zespół elektronice, połączonej z nośnymi melodiami i odpowiednią rytmiką, chwilami wręcz zachęcał… do tanecznego bujania. Trudno też nie wspomnieć o Marcinie Kujawie, którego sceniczny luz i przede wszystkim pełen emocji, ale i odpowiedniej skali, głos dodawał występowi kolorytu.