Była to już bodajże czwarta wizyta w naszym kraju tej sympatycznej norweskiej formacji. Muzycy byli kolejno w 2010, 2014 i 2017 roku. Tym razem, przez pandemię, trzeba było na nich poczekać nieco dłużej. Wszak wczoraj w Warszawie po raz pierwszy zagrali u nas materiał z wydanej dwa lata temu ostatniej ich płyty, A Day at the Beach…
Airbag nie jest formacją jakoś wyjątkowo oryginalną, w ich muzyce trudno nie doszukać się ewidentnych odniesień do Pinkfloydowych, czy Gilmourowskich brzmień. Zresztą, jeden z liderów grupy, Bjørn Riis redaguje od blisko dwóch dekad znany serwis gilmourish.com, który jest poświęcony gitarzyście Pink Floyd oraz jego brzmieniu i sprzętowi. No i tę miłość do muzyki słynnych Brytyjczyków słychać, nie jest to jednak jakiś epigonizm, jaki swego czasu zauważałem słuchając choćby albumów szwajcarskiego Cosmosu. Dlatego zarówno ich płyty, jak i koncerty odbiera się z dużą przyjemnością. Piękne melodie, przestrzeń, gustowne gitarowe formy i sporo melancholijnego klimatu. Nie inaczej było i tym razem w warszawskiej Progresji. Artyści zagrali dwugodzinny set, który mógł nasycić każdego miłośnika progresywnych brzmień.
Zespół prawie demokratycznie obdzielił setlistę nagraniami z wszystkich pięciu płyt, najwięcej wszak rzeczy zaprezentował z dwóch ostatnich albumów (Disconnected i A Day at the Beach). Ciekawostką występu był brak… klawiszowca i postawienie przez grupę na zdecydowanie gitarowy entourage. W większości utworów rytmicznej sekcji towarzyszyły więc trzy elektryczne gitary. No i wypadło to bardzo fajnie, muzyka wcale nie straciła na nastrojowości, zyskała natomiast pewnej organiczności. Dlatego świetnie było przy mocnym oraz rozpędzonym, odpalonym na początek, Machines and Men, z ostatniej płyty, jak i przy magicznych, rozmarzonych dźwiękach trwającego ponad kwadrans Homesick I-III, który zakończył występ. Koncert, który dopełniały zbalansowane brzmienie, bogate światła i zgrabnie korespondujące z muzyką filmy i animacje wyświetlane na ekranie tuż za sceną.
Wieczór rozpoczął występ zespołu… gitarzysty Airbag, Bjrøna Riisa, który w 75% składał się z muzyków Airbag. Zatem stylistycznie było niezwykle podobnie. Ci którzy śledzą solową twórczość Riisa wiedzą, że „niedaleko padło jabłko od jabłoni”. Muzyk zaprezentował 40-minutowy koncert wypełniony pięcioma kompozycjami, z których transowe i rozpędzone Gateway z albumu Forever Comes to an End „rozwaliło system” i zrobiło mi wieczór. Wieczór, który z każdą minutą był coraz piękniejszy. Dla archiwistów, poniżej, setlisty obu występów.
Airbag: Machines and Men, Sunsets, Redemption, Broken, Never Coming Home, Killer, The Greatest Show on Earth, Steal My Soul, Disconnected, Megalomaniac, Colours, Homesick I-III.
Bjørn Riis Band: Forever, Voyage, Siren, Getaway, Lullaby