Genesis The Lamb Lies Down On Broadway 30th Anniversary Tour
Kiedy w Prima Aprilis 2005 r. Polska, a w wraz z nią większość świata, wstrzymała oddech przyjmując stopniowo do wiadomości, że ziemska droga Papieża Polaka właśnie dobiega końca, mnie dręczył jeszcze jeden związany z tym dylemat: 3.04.2005r. miałem pojechać
do Berlina by uczestniczyć w koncercie The Musical Box – absolutnych mistrzów Å›wiata
w dziedzinie rekonstrukcji koncertów dawnego wspaniałego Genesis. No i los tak chciał,
że przyszło mi przeżywać związane z tym występem uniesienia niecałą dobę po tym,
jak Jan Paweł II wyszeptał swe ostatnie słowo AMEN. Dzień wcześniej - w sobotę, gdy jeszcze tliła się w nim iskierka życia, zadzwoniłem do organizatorów koncertu by dowiedzieć się, czy biorą pod uwagę odwołanie spektaklu... Ale oni tam w Niemczech podchodzili
do całej tej smutnej sprawy zupełnie inaczej. A zatem pojechałem... I bez względu na to, jak bardzo się to komuś może wydać niestosowne... Nie żałuję.
I wierzcie mi, w tym co robią są absolutnie doskonali. Dlatego wybaczcie... Nie będę pisał
o koncercie TMB, napiszę po prostu o moich wrażeniach z jednego z koncertów wspaniałej trasy The Lamb Lies Down On Broadway zespołu Genesis.
Sceniczna prezentacja Genesis pierwszej połowy lat 70 intensywnie ewoluowała osiągając
w roku 1973 absolutny szczyt w postaci występów związanych z albumem Selling England By The Pound. Ekscentryczny wokalista Peter Gabriel długo nie potrafił pogodzić się z przypisaną mu rolą śpiewaka, który podczas typowych dla Genesis dłuższych partii instrumentalnych nie bardzo wiedział, co ma robić na scenie. Rozwinął więc wspaniale swój warsztat i czarował publiczność niezwykłymi kostiumami i specyficzną choreografią.
Od przybysza z nieziemskich stron w otwierajÄ…cym koncerty „Watcher Of The Skies”
z obowiÄ…zkowymi skrzydÅ‚ami nietoperza u gÅ‚owy, poÅ‚yskujÄ…cymi ultrafioletowym blaskiem okolic oczu oraz kolorowÄ… pelerynÄ…, po zmÄ™czonego przedwczesnÄ… staroÅ›ciÄ… Henrego – bohatera monumentalnego utworu „The Musical Box”. Po koncertach zbudowanych na licznych kreacjach propozycja Gabriela przygotowana na wystÄ™py promujÄ…ce kontrowersyjny,
ale z biegiem lat nabierający coraz lepszego smaku album The Lamb Lies Down On Broadway musiała nieco rozczarowywać. Oto znakomitą większość koncertu Peter wykonywał w skórzanej kurtce, jeansach i dość skromnym makijażu. A jednak występy z tej trasy zapisały się w historii muzyki rockowej, a ich ówcześni świadkowie stali się obiektami zazdrosnych westchnień młodszych (lub urodzonych po niewłaściwej stronie żelaznej kurtyny) fanów. Nie ma oficjalnych materiałów na DVD (czy choćby VHS), a posiadacze materiałów nieoficjalnych strzegą ich zazdrośnie.
Ale oto cofa się koło czasu i Genesis (TMB) znów koncertuje w swym najmocniejszym składzie, ze swymi magicznymi spektaklami. Ostatnich kilkanaście miesięcy jeżdżą
z The Lamb. Po prostu nie można obojętnie przejść obok.
Na poczÄ…tku „The Colony Of Slippermen” z poÅ‚yskujÄ…cego czerwonym blaskiem przeźroczystego tunelu wypeÅ‚za Slipperman – wielkogÅ‚owy pokryty brodawkami i bÄ…blami zdeformowany stwór z nadmuchiwanymi genitaliami. Ten efekt spotkania z LamiÄ…, efekt, którego skutki można odwrócić jedynie poprzez kastracjÄ™ to jeden za najbardziej widowiskowych fragmentów caÅ‚ego wystÄ™pu. UcieleÅ›nienie rockowego teatru. Kostium, choć z pewnoÅ›ciÄ… niezbyt wygodny jakoÅ› wcale nie przeszkadzaÅ‚ Peterowi-Denisowi w Å›piewaniu swej nieÅ‚atwej partii. A po kilku minutach Rael powraca w swym normalnym punkowym wcieleniu. W ostatnim utworze mamy Raela w dwóch postaciach, gdy w Å›wietle stroboskopu widzimy dwóch wokalistów w dwóch skrajnych kÄ…tach sceny – choć oczywiÅ›cie tylko jeden z nich przyszedÅ‚ na Å›wiat z matki i ojca (że tak powiem posÅ‚ugujÄ…c siÄ™ sÅ‚owami StanisÅ‚awa Lema) drugi to manekin odziany jak Rael. Ale wrażenie jest niesamowite i tylko można siÄ™ domyÅ›lać, która z widzianych postaci byÅ‚a prawdziwym Peterem-Denisem.
Na pierwszy bis utwór, na który szczególnie czekaÅ‚em: „The Musical Box”. Perfekcyjne wykonanie, ale jednoczeÅ›nie bodaj jedyny moment, gdy Dennis nie byÅ‚ Peterem w 100%,
bo choć odgrywał starca Henrego dokładnie tak jak Gabriel czegoś mi jednak zabrakło.
W wydaniu Petera wyczuwalne było prawdziwe, namacalne wręcz cierpienie, tu jakby tego zabrakło. Nie bardzo potrafię to opisać, ale po prostu w tym jednym jedynym utworze
(a wÅ‚aÅ›ciwie w jego kulminacyjnym momencie) po prostu daÅ‚o siÄ™ wyczuć, że Denis gra Petera a nie postać przez niego odtwarzanÄ…. We wszystkich pozostaÅ‚ych utworach (no może jeszcze wyjÄ…wszy „The Grand Parade Of Lifeless Packaging”) Denis po prostu byÅ‚ Gabrielem. Na sam koniec „The Watcher Of The Skies”... I zespół zniknÄ…Å‚ ze sceny.
Występy Genesis (TMB) miały (mają) dość szczególny klimat. Trudno właściwie mówić
o kontakcie z publicznością. Te koncerty to raczej spektakle z fragmentami narracji, które choć z pewnością w jakimś stopniu improwizowane były jednak dość sztywno wyreżyserowane. Być może to było powodem frustracji pozostałych muzyków Genesis
(bo muzycy TMB na sfrustrowanych nie wyglądają) ale dla słuchaczy-widzów mimo całego dystansu przedstawienie takie było (jest) pełne niesamowitej magii. Nie sposób pozbyć się wrażania, że uczestniczy się w czymś absolutnie wyjątkowym. I takie wrażenie we mnie zostało... to był wyjątkowy wieczór, który zresztą pozostanie w mej pamięci także dlatego,
że nastąpił w niezwykle szczególnych dla Polski okolicznościach.
Warto wspomnieć o organizacji: Występ odbył się w o wiele dla niego za dużej Sali Berlin Arena. Ale choć pozostało w atrakcyjnych punktach kilka wolnych miejsc NIKT
z niemieckiej publiczności się nie przesiadł nawet, jeśli siedział mocno z boku, czy bardzo daleko. Jeszcze 10 minut przed rozpoczęciem sala leniwie się wypełniała. Przy wejściu nie było jakichkolwiek tłumów, przepychanek, przeszukiwań i obmacywania. Ale aby nie było tak różowo warto zaznaczyć, że Niemcy nie czują skrępowania i palą w trakcie koncertu
na całego. Co chwilę ktoś w sąsiedztwie wyciągał papierosa i dymił niczym nie zrażony. Myślę, że dla osób niepalących było to wyjątkowo mało zabawne. Pomijając tę przykrość (oraz brutalny powrót do rzeczywistości, gdy z chwilą przekroczenia granicy od razu było wiadomo, że jedziemy już po polskich drogach) ten koncert będzie dla mnie jednym
z tych nielicznych spełnionych marzeń, które jeszcze niedawno wydawało się nie do spełnienia.