Warszawska formacja Sorry Boys dwa dni temu rozpoczęła swoją letnią trasę koncertową i wczoraj zawitała z nią do Łasku…
Grupa uświetniła swoim plenerowym występem dwudniowy Jarmark Łaski. Troszkę wczesna godzina (19.00) i słoneczne niebo oraz, nie czarujmy się, w dużej mierze „przypadkowa” nieco publiczność, bardziej ciesząca się rodzinnym piknikiem, mogły wskazywać, że nie jest to najlepsze miejsce dla ich wyrafinowanego brzmienia i kompozycji. A jednak prawda jest taka, że dobra muzyka wszędzie się obroni i ci, którzy przyszli specjalnie dla nich, musieli czuć podczas koncertu sporo przyjemności. Zresztą grupa systematycznie zdobywa uznanie coraz szerszej grupy publiczności, dawno już opuściła artystyczną niszę i puka do muzycznego mainstreamu (w dobrym tego słowa znaczeniu) o ile już w nim nie jest. A sama Bela Komoszyńska jest już osobowością zapraszaną do wielu projektów.
I ona od początku „przełamywała lody” między zespołem a jakby rozleniwioną publicznością. Energiczna, witalna, uśmiechnięta, zachęcała do zabawy schodząc zresztą ze sceny i spacerując wśród zebranych. Tym razem wokalistka nie imponowała stylową suknią a czerwonym kostiumem, w tym spodniami z doszytymi „bibelotami”. To zresztą też siła Sorry Boys. Grupa od lat ma pomysł na swoją sceniczną kreację. Zarówno Tomasz Dąbrowski jak i Piotr Blak nie wkładają zwykłych T-shirtów i jeansów lecz oryginalne w swoim wyrazie stroje.
Swój trwający niespełna 80 minut występ rozpoczęli od Wracam. Komoszyńska zaczęła go śpiewać a capella jeszcze nie będąc na scenie. A potem poleciały kolejno Zwyczajne cuda, Kwiaty i I Feel Life. Strasznie ucieszył mnie ten powrót do pierwszej, jakże jeszcze innej ich płyty. Tym bardziej, że w dalszej części koncertu zagrali kapitalny, transowo-oniryczny Cancer Sign Love. Bela często w ciekawy sposób komentowała poszczególne utwory, jak przy okazji Miłości życzyła jej zebranym i wspominała, że tak naprawdę cała ich twórczość dotyczy tego uczucia. A zapowiadając Dagny przypomniała namiętny związek Stanisława Przybyszewskiego z Dagny Juel Przybyszewską. Po niej wybrzmiały jeszcze Drugie serce i Jesteś pragnieniem. Najbardziej wszak ciekawe rzeczy zaczęły się dziać wraz z kompozycją Na na na, zupełnie premierową rzeczą zapowiadającą ich nowy album, która… nie okazała się ostatnią nowością tego wieczoru. Bowiem po urzekającym Mieście Chopina, Warszawa czeka, Niedzieli i obowiązkowym Absolutnie wyśpiewanym przez publiczność, na bis usłyszeliśmy bardzo ładne i bujające, zwieńczone krótką, ale niezwykle stylową solówką gitarową Tomasza Dąbrowskiego, Mapy gwiazd oraz Fidżi. Tuż przed nimi zespół zagrał mocno przearanżowaną wersję In Your Room Depeche Mode, którym złożył hołd zmarłemu niedawno Any’emu Fletcherowi. Przy okazji Komoszyńska zdradziła jak ważna zawsze dla niej była grupa z Basildon, choć podkreśliła, że prawdziwym fanem zespołu jest tak naprawdę Piotr Blak.
I choćby dla tych nowości i coveru warto było wpaść do Łasku, choć tak naprawdę cały występ pokazał, że ich muzyka potrafi się obronić nie tylko w klubowych wnętrzach ale i na dużej plenerowej scenie skąpanej promieniami słońca.