W minioną sobotę w warszawskiej Progresji było bardzo elektronicznie, klimatycznie i tanecznie. Po raz kolejny do Polski, także i do Progresji, przybyła niemiecka formacja Schiller…
Zanim jednak gwiazda wieczoru opanowała scenę, wyszedł na nią Michał Łapaj, klawiszowiec Riverside, który w zeszłym roku zadebiutował swoim solowym albumem Are You There. Rzecz została doceniona w prestiżowych muzycznych podsumowaniach 2021 roku i z pewnością koncert artysty był wydarzeniem. Także choćby dlatego, że muzyk nie występuje z tym materiałem zbyt często. Wiem, że dla wielu – wśród licznie zebranej publiczności – był on głównym magnesem tego wieczoru. Niespełna godzinny występ wypełniony został jednak nie tylko nagraniami ze wspomnianego debiutu, lecz także między innymi instrumentalnymi kompozycjami z jego Sessions. Było więc transowo, space’owo i hipnotycznie. Przez cały występ towarzyszył artyście Artur Szolc, którego żywe bębny naprawdę dodawały swoistej organiczności koncertowi. Prawdziwymi smaczkami były jednak gościnne występy wokalistów, którzy zaśpiewali na Are You There. Mick Moss z Antimatter, swoim lekko drżącym i wibrującym głosem, wykonał Flying Blind i Shattered, zaś jak zwykle zjawiskowa Bela Komoszyńska z Sorry Boys, w kolejnej ujmującej kreacji, wykonała Shelter i tylko można było żałować, że nie wybrzmiał magiczny Fleeting Skies.
Schiller, czyli dziś przede wszystkim Christopher von Deylen, zagrał dwugodzinny, electropopowo-ambientowo-trance’owo-taneczny koncert, na który złożyły się prawdziwe hity z jego dyskografii, poczynając od otwierającego całość Das Glockenspiel po Breathe i Dancing in The Dark, które wybrzmiały na bis. No i było oczywiście I Feel You, którego tym razem nie zaśpiewał swoim aksamitnym głosem Peter Heppner, tylko dwie urocze blond-wokalistki. I choć panie robiły kolosalne wrażenie, to akurat ten klasyk pierwszej dekady XXI wieku w żeńskim wydaniu sporo stracił. Trudno też pominąć fakt rozprawienia się w iście Schillerowski sposób z coverami – wybrzmiały bowiem choćby Depeszowy Personal Jesus, Genesisowa Mama czy West End Girls Pet Sop Boys. Szczególnie ta druga wersja mogła zaskakiwać. I jeszcze słowo o jednym z muzyków Schillera. Bowiem za bębnami siedział sam Gary Wallis, perkusista Mike & The Mechanics, który wszak ceniony jest najbardziej za współpracę z Pink Floyd. Zagrał między innymi trasę koncertową promującą album A Momentary Lapse of Reason a i zostawił swoje ślady na słynnym The Division Bell. Jednym słowem, miło było oglądać jego pracę na żywo. Najfajniejsze momenty? Było ich wiele, ale myślę, że zaprezentowane na koniec zasadniczej części koncertu Over You było najlepszym podsumowaniem występu. Miałem okazję śledzić znaczną część koncertu z Progresyjnej loży i widok rytmicznie bujających się, praktycznie wszystkich uczestników występu, w tym transowym numerze, po prostu robił wrażenie.