ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 22.11 - Olsztyn
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
 

koncerty

15.04.2022

MARILLION WEEKEND, Łódź, Wytwórnia, 8 – 10.04.2022

MARILLION WEEKEND, Łódź, Wytwórnia, 8 – 10.04.2022

Za nami trzecia edycja Marillion Weekend w Polsce, troszkę opóźniona ze względu na pandemię i z tego też względu mocno wyczekana przez fanów z całego świata…

Tradycyjnie już miejscem spotkania „Marillionowych freaków” stała się Łódź oraz klub Wytwórnia, zapewniający komfortowe warunki koncertowe. Po raz kolejny selektywne i soczyste nagłośnienie mogło imponować a bogactwo i rozmaitość świateł dopełniała obrazu przygotowanego z pietyzmem wydarzenia. Tak przy okazji, warto zauważyć prężność działań naszego rodzimego fanklubu, The Web Poland. To że grupa już po raz trzeci organizuje w Polsce to prestiżowe dla siebie wydarzenie nie jest pewnie przypadkiem, choć z pewnością Ojców :) i przyczyn tegoż jest jeszcze więcej.

W tym roku, z racji tego że polski Marillion Weekend był pierwszym oraz - nie czarujmy się - ze względu na cenową atrakcyjność wydarzenia dla „zachodniego fana” – miałem chwilami wrażenie, że w foyer częściej słyszałem język Szekspira, niż nasz rodzimy. Sala koncertowa w każdym razie była każdego dnia szczelnie wypełniona i to jeszcze bardziej podkreślało spektakularność imprezy.

Szczegółowy plan tegorocznych koncertów był dość długo utrzymywany w tajemnicy. Wiadomo było, że w drugim dniu grupa rozprawi się z najnowszą płytą. Przed samym wydarzeniem Steve Hogarth w jednym z wywiadów uchylił jednak rąbka tajemnicy co do pozostałych dni. I tak w piątek, bez żadnego suportu, muzycy odegrali w całości pierwszą w dyskografii z Hogarthem płytę Seasons End. Uzupełnieniem były niesamowita Gaza zadedykowana ukraińskim dzieciom (tych ukraińskich akcentów było znacznie więcej, o nich jednak nieco później) oraz Man of a Thousand Faces z „hiszpańskim” wprowadzeniem. Jedynym „rozczarowaniem” tej pierwszej odsłony weekendu była… długość występu. Niektórzy fani spodziewali się na scenie piątki z Aylesbury do anonsowanej 23, co niestety się nie ziściło.

Drugi dzień otworzyła nasza legenda, formacja Collage, która oprócz swoich sprawdzonych klasyków, takich jak Heroes Cry, Ja i Ty, Kołysanka, The Blues, Baśnie i Living in the Moonlight zaprezentowała Lennonowski God, który wyjątkowo wybrzmiał w kontekście wojny na Ukrainie, oraz dwie nowe kompozycje (Man in the Middle, One Empty Hand) z długo wyczekiwanej ich płyty, która światło dzienne ujrzy w tym roku. Wybaczcie proszę, że wytłuszczę w niniejszej relacji li tylko „najmłodszy narybek” formacji, ale głos Bartosza Kossowicza naprawdę tworzył klimat (kapitalnie słuchało mi się One Empty Hand) a witalność i swoboda gitarzysty Michała Kirmucia (nie stroniącego od zaskakujących póz i min) dodawały świeżości i dynamiki. Sobotni wieczór był niezwykły z jeszcze jednego powodu – Marillion zagrał bowiem w całości swój najnowszy, naprawdę bardzo udany album An Hour Before It's Dark, do tego dorzucił swoje epickie killery w postaci The Invisible Man, Neverland oraz Power i Quartz. Zresztą, bodajże przed Quartz wybrzmiało „Sto lat” dla obchodzącego tego dnia 61. urodziny Marka Kelly, pojawił się też, tuż za jego zestawem, okolicznościowy tort.

Dzień trzeci rozpoczęła grupa Pinn Dropp dowodzona przez gitarzystę Piotra Syma, także istotnego członka The Web Poland. W ich setliście wybrzmiały utwory z debiutanckiego albumu Perfectly Flawed oraz w całości najnowsza EP-ka ...Calling from Some Far Forgotten Land. I bardzo dobrze, bowiem wydawnictwo to jest fajnym krokiem w rozwoju formacji i pochodzące z niego melodyjne kompozycje broniły się. Choć w dalszym ciągu – słuchając koncertu – miałem wrażenie, że muzycy są na etapie, na którym „nosi ich i rozsadza”, by zagrać i zmieścić w muzycznej formie jak najwięcej. Przykład występującej po nich gwiazdy pokazał, że jest to zbyteczne. Ale i tak wielki szacunek dla nich, że nie zżarła ich trema i udźwignęli temat prestiżowego koncertu. Miłym akcentem ich występu był gościnny udział skrzypaczki, Natalii Żebrowskiej.

Niedzielny koncert Marillion nie miał tematycznego charakteru, choć na swój sposób podporządkowany był pewnemu konceptowi. Muzycy bowiem zagrali utwory szybsze, zwarte, przebojowe i mniej „progresywne”. Wybrzmiały zatem między innymi Between You and Me, This Town, Cannibal Surf Babe czy kultowe już Incommunicado i Market Square Heroes z Fishowskich czasów, w których artyści pokazali, że mimo rozpoczęcia siódmej dekady swojego życia wciąż mogą rozpędzać się i galopować jak młodzieniaszkowie. Ci, których być może rozczarowała ta „skoczna” setlista, mieli na bis nagrodę w postaci epickiego The Leavers. Wystrzał jakże wymownych, niebiesko – żółtych konfetti na jego finał wraz ze śpiewającą całą salą We all come together, po prostu miażdżył, a myślę że u wielu wywoływał szczere łzy wzruszenia.

Tak, trzydniowy Marillion Weekend był doprawdy wyjątkowym doznaniem. I być może koncertowi puryści wytkną Hogarthowi jego zbyt wylewną, rockandrollową sceniczną formę, jakieś zapomnienie linijki tekstu, czy w konsekwencji przerwanie i granie utworu od początku, nie da się jednak ukryć, że jego ekspresja i wokalna forma były niezwykłe a sceniczne "zespołowe skuchy" to wszak  crème de la crème Marillionowych weekendów! No i były leitmotivy, które pewnie zostaną symbolami tego weekendu, jak „a teraz zagramy Berlin” czy „rock shit”.

Dla pewnego porządku przywołam jeszcze inne ważne momenty. Te najważniejsze, „ukraińskie” – jak pomalowane w niebieskich i żółtych kolorach paznokcie Hogartha, specjalna edycja Marillionowej koszulki „Mир” (czyli „pokój”), ze sprzedaży której dochód zostanie przekazany na wsparcie Ukraińców, czy też loteria służąca temuż, w której do wygrania było wspólne zdjęcie z zespołem na scenie (każdy kupujący los otrzymywał niebiesko-żółtą wstążkę do wpięcia). I jeszcze warto wspomnieć o dwóch towarzyszących sobotnich wydarzeniach. Wspólnym porannym biegu z Markiem Kelly, w którym miałem przyjemność uczestniczyć oraz o spotkaniu z nim, w którym promował on swoją książkę Marillion, Misadventures & Marathons: The Life & Times Of Mad Jack.

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.