Porcupine Tree + Anathema, 14-04-2005 Bydgoszcz, Filharmonia Pomorska
Bardzo pięknie zapowiadał się wieczór 14 kwietnia 2005 roku w Bydgoszczy. Świadomość, że chwile te są coraz bliżej elektryzowała. Przed 19 Filharmonia Pomorska była wypełniona po brzegi...
Niemal punktualnie, na scenę wkroczyła pierwsza gwiazda wieczoru – Anathema.
Brytyjczycy dali naprawdę wspaniały, miniaturowy (około 40 minut) koncert. Nie zabrakło One Last Goodbye, był jeden nowy utwór (tytułu nie pomnę…), znakomicie wybrzmiało Fragile Dreams, Leave No Trace czy też robiące piorunujące wrażenie Balance (na żywo brzmi jeszcze lepiej niż na płycie – ten przetworzony wokal…).
I jeszcze jedno: Myśleliście kiedyś o oświadczynach w czasie koncertu??? Zgromadzeni w Bydgoszczy fani muzyki byli świadkiem podobnego zajścia... Gratulacje dla zakochanych, a swoją drogą ciekawe jak organizuje się zaręczyny, które odczytują muzycy Anathemy…
Koncert zwieńczony został cudownym Flying… Wznieśliśmy się wysoko… tak właśnie zakończył się występ Anathemy. Nie dali się skusić na żaden, choćby najmniejszy bisik chociaż pożegnała ich burza oklasków. Szkoda… ale to na szczęście nie był kres zaplanowanych na ten wieczór atrakcji.
Po przerwie na scenę wkroczył Steven Wilson (jak zwykle boso ;) ) z kompanią. Przywitał ich transparent Welcome Home, który później został muzykom podarowany;).
Występ rozpoczął się od tytułowej kompozycji Deadwing, ale utwory z nowej płyty nie zdominowały wcale koncertu. Porcupine Tree nie zagrało singlowego Shallow, które przecież promowało album! Szczerze mówiąc to nie cierpię zbytnio z tego powodu…
Muzycy spod znaku jeżozwierza nie żałowali swej energii, a na projektorze z tyłu sceny podziwiać można było klipy towarzyszące między innymi ostatniej płycie zespołu. Miłą niespodzianką była „wycieczka w przeszłość”, a konkretnie do płyty „Up The Downstair” (Wilson zapowiedział wydanie jej jubileuszowej, zremasterowanej edycji). Przy Fadeaway naprawdę można było odpłynąć…W pamięci pozostało mi znakomicie zagrane Hatesong. Jak zawsze pięknie zabrzmiało też Even Less i mocne Blackest Eyes. Porcupine Tree uraczyło nas też efektownym wykonaniem Arriving somehere but not here.
Bis był przewidywalny, ale za to wspaniały: Shesmovedon oraz Trains. I nagle skończyło się… jeszcze tylko burza oklasków, szatnia, przeraźliwe ceny koncertowych gadżetów ;) i droga do domu… Back down to earth... Warto było przyjść do filharmonii…
P.S. 1. Ależ nagromadziłem tych przymiotników określających piękno… ale naprawdę tak było.