Muzyka to nie sport. Trudno ją zmierzyć, obliczyć i ustawić w kolejności. Dlatego wszelkie muzyczne rankingi traktuję zawsze jako formę zabawy a moje płytowe propozycje są raczej tymi, do których sięgałem najczęściej, lub grały mi w jakichś wyjątkowych momentach minionego roku…
1. Leprous – Pitfalls
Nie ukrywam, że uczucie lekkiej konsternacji towarzyszyło mi, gdy po raz pierwszy usłyszałem Pitfalls. Konsternacji, która jednak z każdym kolejnym przesłuchaniem przeradzała się w zaintrygowanie, by wreszcie po dłuższym czasie obcowania z nową muzyką Norwegów przerodzić się w zachwyt. Tak! Bo Leprous nagrał jedną z najbardziej zaskakujących i niesamowitych płyt w swojej dyskografii. To album, który dojrzewa wraz z każdym przesłuchaniem. Przynosi mrok, udrękę ale też światło i nadzieję. Piękny album.
2. Soen – Lotus
To z pewnością ich najbardziej nośna i przebojowa płyta. Nie boję się tego napisać wiedząc, jak ogromnym mrokiem spowita jest cała twórczość Soen. I tym bardziej chylę czoła przed ich umiejętnością łączenia ognia z wodą, czy wręcz muzycznej dekadencji z melodyczną radością. Praktycznie wszystkie dziewięć kompozycji urzeka ciekawym motywem, bądź refrenem.
3. Evergrey – The Atlantic
Nie jest to może aż tak przebojowy album jak The Storm Within i Hymns for the Broken, jednak bardziej różnorodny i w fantastyczny sposób łączący muzyczną agresję z metalową melancholią.
4. Mother Of Millions – Artifacts
To pod każdym względem materiał skrojony w przemyślany sposób i mający mnóstwo argumentów, mogących cieszyć ucho fana ciężkich dźwięków, w których jest miejsce na prog metal, post metal, czy post rock, ubrane w atmosferyczne klimaty. Piękna płyta, dla fanów melodyjnego metalu, tych lubiących Katatonię, Leprous, Soen, czy Riverside.
5. Sorry Boys - Miłość
To ich najbardziej emocjonalna, dojrzała i bogata płyta. Stworzona przez trzy nietuzinkowe osobowości mające tę artystyczną charyzmę. Bela Komoszyńska, Tomasz Dąbrowski i Piotr Błak zbliżyli się mocno do muzycznej szuflady, którą niektórzy z lekkim dystansem nazywają „komercyjną”. Muzycy zresztą dali już temu wyraz na poprzednim albumie Roma, pełnym pięknych piosenek. Tu artyści poszli chyba jeszcze odważniej i świadomi swego potencjału dotarli do wielu miejsc, w których do tej pory ich muzyka nie funkcjonowała.
6. Clepsydra – The Gap
Mam do nich słabość, wynikającą z tego, że gdy zaczynali na początku lat dziewięćdziesiątych, także i ja byłem pod silnym wpływem neoprogresywnego rocka, tego nieco starszego, ale i tego rodzącego się wówczas. I choć dziś z mniejszą atencją sięgam już do klasycznego neoproga, to nowa płyta Clepsydry sprawia mi dużo frajdy i przywołuje miłe wspomnienia.
7. Mono – Nowhere, Now Here
Kolejna płyta Japończyków do zadumania, wieczorem, w samotności i ciemności, w szczelnie nałożonych słuchawkach. Jak sami piszą, tworzą dźwięki o konflikcie i korelacji ciemności ze światłem odzwierciedlając najcichszą i najbardziej chaotyczną część życia poprzez muzykę. I chyba udało im się to po raz kolejny.
8. Big Big Train – Grand Tour
Złośliwi powiedzą, że od długiego czasu ekipa Longdona, Gregory'ego i Spawtona ciągle nagrywa ten sam album. I nie jest to odległe od prawdy, niemniej każda z kolejnych płyt trzyma muzyczną jakość i szlachetność. Szczególnie to ostatnie słowo pasuje do ich twórczości jak ulał. Szlachetność klasycznego, troszkę staroświeckiego, angielskiego rocka progresywnego.
9. IQ – Resistance
Ta płyta nie powinna rozczarować fanów IQ. Jest bowiem efektem naturalnej ewolucji zespołu, którą gdzieś tam można było zauważyć już w 2004 roku na Dark Matter, a później na Frequency i szczególnie na The Road Of Bones. Owa ewolucja to systematyczne przesuwanie się w kierunku muzyki ciemniejszej, o mroczniejszym wyrazie i o cięższej, chwilami wręcz metalowej strukturze.
10. The Flower Kings – Waiting For Miracles
To płyta, która nie przynosi żadnej rewolucji, a jednak musi cieszyć miłośników muzyki Szwedów. Przyznam otwarcie, że Waiting For Miracles początkowo nie ruszyło mnie jakoś szczególnie, jednak z każdym przesłuchaniem zyskiwało, by dojść do niemalże pełnej satysfakcji po koncertowej odsłonie kilku zeń fragmentów. Mamy tu rozpoznawalne na kilometr brzmienie z charakterystycznymi zagrywkami gitarowymi Stolta, soczystymi figurami basowymi Reingolda czy specyficzny wysoki głos Hasse Fröberga.