Jeśli dobrze liczę Soen już po raz piąty zawitał do naszego kraju i wydaje się, że ta ostatnia wizyta wypadła najbardziej okazale…
Wcześniej muzycy gościli u nas na dwóch festiwalach oraz dwukrotnie na niewielkich koncertach klubowych. Tym raz zagrali między innymi w warszawskiej Progresji, która może i nie wypełniła się do końca, niemniej wygląda na to, że liczba polskich fanów grupy systematycznie wzrasta.
Muzycy promowali tym występem ubiegłoroczny album Lotus. Już raz go u nas zagrali, jednak tylko w ramach festiwalowego gigu podczas sierpniowego Prog in Park. I była to z pewnością tylko namiastka ich koncertu. Sześć utworów z płyty, które wybrzmiały w Progresji, pokazały siłę tego znakomitego krążka. Kapitalnym openerem był Covenant, z wydłużonym w stosunku do studyjnej wersji intro, podczas którego muzycy wychodzili na scenę przy wzrastającym aplauzie zebranych. A potem były jeszcze Rival, piękny ale i skontrastowany wewnętrznie Lascivious, miażdżący od początku ciężarem gitar Opponent, absolutnie przebojowy, wręcz rozwalający system Martyrs (przy którym zabrakło tylko zaprezentowanego na ekranie stosownego klipu, zamiast tego scenę zdobiła intrygująca okładka płyty) i tytułowy, spokojniejszy już Lotus, który wybrzmiał na bis. Zebrani otrzymali też oczywiście nieco starszych rzeczy, takich jak Opal, Tabula Rasa, Jinn, Lucidity, Slithering, Savia, Sectarian i Pluton. Ten ostatni wybrzmiał w Warszawie dość niespodziewanie i był swoistą nagrodą dla publiczności za bardzo gorące przyjęcie. Ekelöf obiecał zresztą, że na pewno do nas wrócą.
Naprawdę mocny, energetyczny koncert psuło trochę nagłośnienie. Było po prostu zbyt głośno. Martin Lopez to oczywiście kluczowa postać dla Soen, ale aż takie wyeksponowanie jego bębnów chwilami stwarzało pewien dyskomfort. Swoisty barokowy przepych charakteryzował też koncertowe światła. Bardzo ekspansywne, nie dające spokoju, momentami sprawiające wrażenie aż nadto chaotycznych. Ponieważ sporą część koncertu spędziłem na Progresyjnym balkonie do dziś mam przed oczami widok fantastycznie bawiącej się dziewczyny, z taneczną gracją obsługującej świetlną konsoletę.
Przed Soen zagrali The Price i Wheel prezentując odpowiednio półgodzinne oraz 45-minutowe sety. Włosi z Mediolanu pod dowództwem Marco Barusso zdecydowanie bardziej podobali mi się w pierwszej części, w której zaprezentowali więcej alternatywnego metalu. Później, w epickich klimatach w stylu hard’n’heavy, już nieco nużyli. Wheel oparł swój występ na debiutanckim albumie Moving Backwards i pokazał bardziej intrygującą i urozmaiconą, chwilami wręcz eksperymentalną odmianę ciężkiego grania. Jej mroczne i połamane fragmenty przywoływały niekiedy amerykańskiego Toola, choć w nieco uboższej wersji.