Gdy siadałem do tej relacji przypomniałem sobie zdanie mojego znajomego, wiedzącego o tym, że skrobnę po tym wydarzeniu parę słów: „cóż, relację możesz stworzyć jeszcze przed koncertem, zmienią trochę utworów, ale i tak będzie tak jak zawsze i do tego perfekcyjnie”…
W tym lekko zaczepnym i mimo wszystko delikatnie złośliwym wobec artystów tekście (no bo który z nich chce być przewidywalny) jest praktycznie sama prawda. Ostatni raz widziałem ich dokładnie rok temu, podczas piątego polskiego koncertu w krakowskiej ICE Congress i już pod względem wizualnym można było przeżyć swoiste deja vu. Pełna instrumentów i różnych towarzyszących muzykom przystawek scena, tak naprawdę jednak skrajnie wręcz ascetyczna, z niebieskim tłem, jednolitym i naturalnym oświetleniem (poza fragmentem, gdy dominowała głęboka czerwień). A na niej siedmiu muzyków usytuowanych w dwóch rzędach, zawsze w tej samej kolejności. W górnym rzędzie, od lewej: Mel Collins, Tony Levin, Jakko Jakszyk i Robert Fripp, zaś w dolnym, za trzema perkusyjnymi zestawami, Pat Mastelotto, Jeremy Stacey i Gavin Harrison. Ci ostatni w czarnych koszulach, zaś na górze, Fripp i Levin, w obowiązkowych kamizelkach założonych na koszule białe, a Collins w obowiązkowych czerwonych szelkach.
Wszyscy panowie absolutnie statyczni (no może poza perkusistami), skupieni na swoich instrumentach i jako zespół genialnie wykorzystujący ciszę będącą elementem budowania napięcia przed rozpoczęciem każdej kolejnej kompozycji. Czekający do ostatniego klaśnięcia, by zagrać następny utwór…
Wspomnianą we wstępie perfekcję zawsze, a zatem także i tu w Warszawie, wspomagały dwa elementy. Świetna pod względem akustycznym ale i wizualnym sala oraz absolutny zakaz jakiejkolwiek rejestracji koncertu przez zebranych.* Można oczywiście nazywać to bufonadą, „muchami w nosie” lub przerostem formy nad treścią, ale do tej pory mam w uszach zasłyszaną tuż po koncercie jedną z opinii stojącego obok fana mówiącego do znajomego: „wiesz co, dawno tak nie skupiłem się na muzyce, gdy nie cykałem tych fotek”.
Nie mogę sobie naturalnie odmówić komentarza dotyczącego trzech perkusyjnych zestawów, tworzących szkielet współczesnego Karmazynowego Króla. Nie wiem, czy to kwestia usytuowania bębnów w pierwszej linii, ale wielokrotnie łapałem się na tym, że tak naprawdę koncentruję się li tylko na grze Mastelotto, Stacey’a i Harrisona, na ich wyjątkowej synchronizacji, bądź wreszcie na porównywaniu figur, które aktualnie konstruują.
Ta obecna, siedmioosobowa „wersja” King Crimson prezentuje się znakomicie. Bez dwóch zdań. Artyści pieszczą każdy dźwięk wręcz z przesadnym pietyzmem, w wyniku czego nawet najtrudniejsze, mniej atrakcyjne pod względem melodycznym formy, o mocno improwizowanym charakterze robią wrażenie. Z drugiej strony można być nieco uszczypliwym zauważając, że wybuchy entuzjazmu publiczności następowały tylko wtedy, gdy grupa sięgała po prawdziwe klasyki, swoje największe utwory, głównie z epokowego debiutu. Przy wykonaniach In The Court of the Crimson King, Moonchild, Epitaph, czy zagranym na bis 21st Century Schizoid Man można było przyjąć pozycję klęczną.
Po raz kolejny potwierdziło się, że aby w całości nacieszyć się ich kolejną polską wizytą, trzeba było zaliczyć oba warszawskie koncerty. Muzycy bowiem mocno przebudowali czwartkową setlistę, nie tylko zmieniając kolejność nagrań, ale przede wszystkim powtarzając ledwie połowę z nich! Pełną setlistę można zobaczyć poniżej.
Podsumowując, artyści dali kolejny niezwykły, trzygodzinny koncert z dwudziestominutową przerwą, który musiał usatysfakcjonować koneserów dobrej muzyki.
Część 1: Drumsons / Pictures of a City / Cirkus / Moonchild / Cadenzas / The Court of the Crimson King + Coda / The Letters / Fallen Angel / Discipline / Frame by Frame / Indiscipline
Część 2: The Sheltering Sky / Neurotica / Drumzilla / Epitaph / Larks' Tongues in Aspic (Part IV) / Islands / Radical Action (To Unseat the Hold of Monkey Mind) / Meltdown / Larks' Tongues in Aspic, Part Two / Starless / Bis: 21st Century Schizoid Man
* - w związku z niemożnością robienia zdjęć, także i przez profesjonalnych fotografów, załączony obraz przedstawia audytorium tuż przed rozpoczęciem czwartkowego występu.