ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 10.10 - Łódź
- 11.10 - Kraków
- 11.10 - Lublin
- 18.10 - Warszawa
- 19.10 - Chojnice
- 20.10 - Toruń
- 25.10 - Wrocław
- 26.10 - Wschowa
- 11.10 - Warszawa
- 11.10 - Olsztyn
- 12.10 - Warszawa
- 13.10 - Łomża
- 17.10 - Kołobrzeg
- 18.10 - Szczecin
- 11.10 - Warszawa
- 12.10 - Kraków
- 19.10 - Poznań
- 12.10 - Wrocław
- 13.10 - Warszawa
- 14.10 - Gdańsk
- 15.10 - Warszawa
- 16.10 - Poznań
- 15.10 - Kraków
- 16.10 - Warszawa
- 17.10 - Gdańsk
- 18.10 - Warszawa
- 19.10 - Kraków
- 17.10 - Katowice
- 19.10 - Wrocław
- 20.10 - Warszawa
- 21.10 - Kraków
- 22.10 - Gdańsk
- 19.10 - Łódź
- 20.10 - Kraków
- 23.10 - Gdańsk
- 21.10 - Warszawa
- 23.10 - Warszawa
- 24.10 - Gdańsk
- 25.10 - Łódź
- 26.10 - Kraków
 

koncerty

15.06.2019

IMPACT FESTIVAL: TOOL, ALICE IN CHAINS, Kraków, Tauron Arena, 11.06.2019

IMPACT FESTIVAL: TOOL, ALICE IN CHAINS, Kraków, Tauron Arena, 11.06.2019

Po 12 latach przerwy na koncert do Polski w końcu powrócił Tool. Przemierzając niemiłosiernie spieczone słońcem krakowskie ulice, zastanawiałem się, czy zespół przeskoczy bardzo, ale to bardzo wysoko zawieszoną dla nich poprzeczkę. Nie ukrywam, że spodziewałem się czegoś, co wbije mnie w ziemię i pozostanie w pamięci na lata...

Zanim jednak przejdziemy do opisu koncertu gwiazdy wieczoru wypada wspomnieć o koncercie Alice In Chains, drugiej największej gwiazdy Impact Festival. Moje wrażenia po występie legendy grunge’u są bardzo ambiwalentne. Z jednej strony dobrze było znów zobaczyć na scenie Jerry’ego Cantrella wraz z kolegami. Z drugiej jednak strony ponownie, tak jak w 2014 roku, gdy grali w Warszawie, nagłośnienie było delikatnie mówiąc nienajlepsze. Wątpię żeby panowie, którzy kiedyś grali kapitalne koncerty nagle zatracili swoje umiejętności. Wiadomo, że William DuVall to nie Layne Staley, ale wątpię, żeby przy właściwym nagłośnieniu był właściwie niesłyszalny. Niestety w trakcie krakowskiego występu grupy wokal był bardzo słabo słyszalny, a i brzmienie pozostałych instrumentów pozostawiało wiele do życzenia. W związku z tym ciężko o realną ocenę obecnych możliwości koncertowych Alicji. Mimo problemów z dźwiękiem na plus na pewno wypadły Down In A Hole, We Die Young, Man In The Box i Rooster. Szkoda, że ponownie fatalne nagłośnienie „zabiło” ich koncert.

Równo o 21:15 światła zgasły i na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru. Koncert rozpoczął się od pierwszych dźwięków Ænimy, a publika przyjęła go euforycznie. Wydawało mi się, że na początku były jeszcze pewne, drobne problemy z nagłośnieniem, ale szybko zostały rozwiązane. Po zakończeniu utworu Maynard przywitał publiczność krótkim „Good evening Cracow” i to były jego jedyne słowa skierowane w kierunku publiczności tego wieczoru. Następnie panowie zaprezentowali napędzany basem Justina Chancellora The Pot. Przyznam, że na plus zaskoczył mnie wokal Maynarda, o którego obawiałem się najbardziej w kontekście tego występu. Po dawce mocnego grania na chwilę zrobiło się spokojniej podczas Parabol oraz początku Paraboli, w połowie której energia wróciła ze zdwojoną mocą. Początek koncertu, choć oczywiście zagrany świetnie i z pazurem, pozostawiał u mnie pewien niedosyt. Wszystko zmieniło się jednak wraz z pierwszymi dźwiękami Descending – pierwszego od 13 lat nowego utworu Toola. Wisząca nad sceną siedmioramienna gwiazda zapłonęła czerwienią, a na telebimach pojawił się ciemny zarys piramidy, wokół niego zaś pomarańczowe i krwiste barwy, za którymi pojawiały się różne cienie. Wszystko to bardzo pobudzało wyobraźnię. Jednak to nie obrazy, tylko muzyka sprawiły, że na plecach pojawiły się ciarki. Jeżeli cały nowy album (premiera zapowiedziana jest na 30 sierpnia 2019) będzie tak dobry jak Descending, to mamy kandydata nie tylko do płyty roku, ale co najmniej dekady.

Początek spokojny, ale cały czas czuć było w powietrzu niesamowitą magiczną aurę. Stopniowo emocje rosły, napędzane kapitalną grą wszystkich muzyków, a potężne bębny sprawiły, że Tauron Arena nie pierwszy i nie ostatni raz tego wieczoru, dosłownie zatrzęsła się w posadach. Świetne solo gitarowe Adama Jonesa, jak i kapitalna końcówka utworu wbiły w ziemię. Był to jeden ze zdecydowanie najlepszych fragmentów całego występu. Sala eksplodowała brawami, gdy panowie rozpoczęli krótkie intro do Schism. Był to kolejny fantastyczny fragment koncertu. Słynny basowy riff, wokal Maynarda, piękna gitara Jonesa i perkusja Danny’ego znów zaczarowały salę. Invincible, a więc drugi nowy numer z nadchodzącej płyty zaczął się bardzo obiecująco, ale całość nie porwała niestety tak jak Descending. Utwór przeszedł płynnie w tzw. CCTrip, czyli perkusyjne solo Danny’ego Careya – szkoda że tak krótkie! Chciałoby się więcej. W Intolerance najlepszy był główny riff i perkusja. Jambi zagrali z zegarmistrzowską precyzją. Nie było w zasadzie żadnego zbędnego dźwięku. Wokal ponownie brzmiał kapitalnie, a instrumentaliści w niczym mu nie ustępowali. Ciężkie gitary, mocny bas, potężna perkusja, Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to tak sobie zagrane solo na gitarze - tu liczyłem na więcej. Forty Six & 2 napędzane basem Justina przejechało po widowni jak walec. Bardzo dobry wokal Maynarda dopełnił dzieła.

Po chwili zabrzmiały pierwsze dźwięki Vicariusa (były obawy, że w związku z festiwalowym charakterem wydarzenia, wypadnie z setu jak na innych festiwalach) i magia powróciła w pełni. Publika w przedniej części płyty zaczęła skakać w momencie wejścia głównego riffu, a ciarki znów pojawiły się na plecach. Całości dopełniły fantastyczne wizualizacje na telebimach, autorstwa Alexa Greya - nadwornego współpracownika Toola od lat. Emocje dosłownie były wyczuwalne w powietrzu – coś niesamowitego.

Na bis zabrzmiał Stinkfist i ponownie emocje sięgały zenitu. Potężne, powalające i pełne pozytywnych emocji zakończenie koncertu. Panowie przybili piątki i zeszli ze sceny.

Podsumowując, koncert Toola miał kilka genialnych momentów (Descending, Vicarius, Stinkfist, Schism), ale było też kilka słabszych fragmentów. Nie przeszkadzał mi brak konferansjerki ze strony Maynarda (bo w przypadku Toola, to muzyka ma przemawiać), po prostu w kilku fragmentach miałem wrażenie, że panowie grają bardzo profesjonalnie, z zegarmistrzowską precyzją, ale gdzieś w tym wszystkim brakuje dawnej pasji i tej unikalnej, nieokreślonej magicznej cząstki, która na szczęście pojawiła się kilka razy w trakcie występu. Szkoda również, że w mojej ocenie, nie do końca wykorzystują efekt wizualizacji opartych na twórczości Alexa Greya, która genialnie sprawdziła się w przypadku Vicariusa. Patrząc na częstotliwość wydawania nowych albumów przez zespół i wizyt w Polsce, być może był to przedostatni koncert Toola w Polsce, także mimo pewnych wad warto było być w Tauron Arenie 11.06, a kto nie był niech żałuje.
 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.