Veni, vidi, vici - ponoć tylko te trzy słowa wystarczyły Gajuszowi Juliuszowi Cezarowi, aby donieść rzymskiemu senatowi o swoim zwycięstwie. Relacjonując występ Godsmack w warszawskiej Progresji można byłoby ograniczyć się tylko do dwóch słów. Przybyli i pozamiatali…
Bo Amerykanie nie brali tego dnia jeńców i wyprowadzili wobec zebranych prawdziwy metalowy cios, po którym kurz na scenie unosił się jeszcze długo po występie. Smutne okoliczności poprzedzały to wydarzenie, bowiem z powodu śmierci syna gitarzysty Tony’ego Rombolli, muzycy przesunęli trasę z listopada ubiegłego roku na marzec. Koncert wyprzedał się parę miesięcy wcześniej i było to już widać po przeogromnej kolejce okalającej Progresję pół godziny przed występem suportu. Na sali też nie można było wcisnąć przysłowiowej szpilki i gdy po pierwszej godzinie koncertu postanowiłem ewakuować się spod sceny na koniec sali pierwsze wolne miejsca znalazłem już… poza nią.
Nie muszę chyba dodawać, że w związku z tym atmosfera była ekstremalnie gorąca a nakręcony nią zespół dawał z siebie wszystko. Sprzyjała temu świetna setlista, w której prym wiodły numery z ostatniego, bardzo udanego i zarazem przebojowego When Legends Rise. Zresztą, utworem tytułowym z tego albumu rozpoczęli występ, a potem jeszcze zagrali z niego Say My Name, Unforgettable, przejmującą balladę Under Your Scars poprzedzoną przeszywającą zapowiedzią Sully’ego Erny, oraz kapitalny Bulletproof. Ale nie samymi nowościami żył ten koncert, bo i sporo klasyki też wybrzmiało, choćby w postaci Awake, Voodoo, Whatever i obowiązkowego I Stand Alone zagranego na sam koniec i wykrzyczanego przez publikę.
Momenty? Było ich mnóstwo. Od zaproszenia na scenę dziewczynki nazwanej przez Ernę przyszłością rock’n’rolla, po miażdżący pojedynek perkusyjny Erny (za obrotowym zestawem) z Shannonem Larkinem. Chwila, gdy obydwaj panowie podrzucili wysoko pałeczki a swoją złapał tylko Erna rozbawiony tym faktem, to absolutny hit.
No i było sporo coverowych smaczków. Przede wszystkim niespodziewanie dorzucone na bis Beatlesowskie Come Together (z cytatem ze Stairway to Heaven Led Zeppelin). A jeszcze przed bisami panowie pokłonili się AC/DC (Back in Black), Aerosmith (Walk This Way) i Metallice (Enter Sandman). Pomijam już fakt, że jako koncertowe intro wybrzmiało między innymi We Will Rock You Queen.
Cóż, niesamowity występ, Ernie brakowało już słów, żeby komplementować polską publiczność. Na twarzach muzyków widać było spory zachwyt atmosferą, jaką zgotowali im polscy fani. Na szczęście ci, którym nie udało się zdobyć biletu na ten warszawski występ, już niebawem, bo w czerwcu w Krakowie, będą mogli nadrobić tę stratę. Przed Godsmack niespełna godzinny występ dała nowozelandzka formacja Like A Storm, która mogła zaciekawić sceniczną choreografią oraz kilkoma, naprawdę nośnymi rockowymi numerami.