Wieczór z ciężkim graniem, mający w sobie jednak sporo muzycznego eklektyzmu, zaliczyli fani, którzy w środowy wieczór odwiedzili krakowski klub Kwadrat…
Gwiazdą wieczoru był progmetalowy brytyjski Haken. Widziałem ich już po raz trzeci, jednak po raz pierwszy w pełnej, „niefestiwalowej” krasie. Podczas Ino- Rocka w 2014 roku była niemalże katastrofa, dwa lata później na Warsaw Prog Days w Warszawie, już naprawdę bardzo dobrze. A teraz w Krakowie? Hmm… znakomicie! Niesamowity postęp zrobiła ta grupa. Tym razem występując wreszcie w roli headlinera pokazała pełną klasę. Z jednej strony niezwykle ciężka muzyczna faktura, z drugiej, precyzyjne, techniczne, ale i kunsztowne wykonanie. No i z trzeciej wreszcie, spora sceniczna swoboda i świadomość bijąca z twarzy każdego z muzyków, że czarują/miażdżą (* niepotrzebne skreślić) słuchaczy. Wiem, że ten luz było głównie widać po rewelacyjnie się prezentującym wokaliście Rossie Jenningsie, frontmanie pełną gębą. Ale wierzcie mi, pozostali też zostawili kawał serducha na scenie, a „banany” na ich ustach i trzymana polska flaga z logo zespołu, wręczona przez fanów na koniec koncertu, robiły wrażenie. Trwający godzinę i czterdzieści pięć minut koncert zdominowały oczywiście kompozycje z promowanego i wydanego w ubiegłym roku Vector. Nie zagrali z niego tylko Host. Nie jest to może mój najlepszy album Brytjczyków, ale w tym koncertowym entourage’u płyta zabrzmiała z klasą. A gdy dodamy do tego takie ciosy jak Falling Back to Earth, 1985 i The Architect, to ci, którzy nie wpadli w środę do Kwadratu, mogą tylko żałować. Przy okazji, aż tak wiele miejsca dla tych nieobecnych nie zostało, wszak klub wypełnił się bardzo zacnie. Okej, odpalony na bis i pochodzący z EP-ki Restoration, dwudziestominutowy Crystallised, już nieco mnie męczył, ale sądząc po entuzjastycznych reakcjach pozostałych, bardziej bym to składałbym na karb… mojego wieku i paru godzin obcowania z tak ciężką brzmieniową fakturą.
Przed gwiazdą wieczoru zagrała duńska Vola, też widziana przeze mnie po raz kolejny. Pochodzący z kraju mistrzów europejskiego badmintona artyści pokazali, że i w ciekawej, prog metalowej formie mają sporo do powiedzenia. Muzycy promowali tym występem swój drugi album, bardzo udany Applause Of A Distant Crowd. Szkoda tylko, że zaprezentowali się bez klawiszowca, w trzyosobowym składzie. Jego partie, stanowiące wszak niekiedy istotną część utworów, oczywiście… wybrzmiały. Cóż, taki znak czasów.
Prawdziwym objawieniem był grający jako pierwszy - ledwie półgodzinny set - amerykański Bent Knee. Co oni grali? Nie wiem! Prog, metal, pop, artrock, awangardę, alternatywę, indie… Nieważne. Śpiewająca i grająca na klawiszach Courtney Swain oraz basistka Jessica Kion intrygowały. A do tego na skrzypcach wymiatał Chris Baum, zaś sceniczną radością imponował, jakby trochę zappowski z wyglądu, gitarzysta Ben Levin. Przyjęcie mieli gorące i w nagrodę też dostali wielką flagę z nazwą formacji, co mocno ich poruszyło. Fajny wieczór, tym bardziej, że wszystko było i solidnie słychać i dobrze widać.