9 grudnia br. miałem okazję obejrzeć po raz dziesiąty w moim życiu występ brytyjsko-holenderskiego kolektywu The Legendary Pink Dots. Artyści, stacjonujący na co dzień w Nijmegen, swą kolejną trasę koncertową po Europie zainaugurowali tydzień wcześniej gigiem w Kolonii. Założona w 1980 roku przez Edwarda Ka-spela i The Silvermana grupa przygotowała na jedyny koncert w Polsce nader atrakcyjny repertuar, zgoła jednak odmienny od tego, jaki zaprezentowała cztery lata temu podczas XIII Wrocław Industrial Festival.
Parę minut po dwudziestej Ka-spel, Silverman i Drost pojawili się na scenie Starej Piwnicy, odgwizdując odjazd nie byle jakiego D-Train. Po tym, jak ucichł stukot kół żelaznych rozpędzonego pociągu śmierci z Pages of Aquarius (2016), zespół nieoczekiwanie dokonał skoku w przeszłość, prezentując neurotyczny i mroczny Love Puppets z zimno-falowego Curse (1983). Po nim muzycy wykonali jeszcze jeden utwór z Pages… baśniowo zatytułowany Mirror, Mirror odznaczający się niebanalną melodią i wykorzystujący starą śpiewkę o tym, że lustra kłamią.
Tamtego wieczora jeszcze dwukrotnie wstrząsnął mną dreszcz prawdziwej przyjemności. Pierwszy raz wówczas, gdy omiotły mnie dźwięki orientalnego Disturbance (The Maria Dimension 1991), zaś drugi – w trakcie jedynego tego wieczora bisu, gdy Kropki wykonały w sposób brawurowy City of Needles. Miotając się po scenie i wrzeszcząc, Ka-spel nadał kompozycji istotnie maniakalnego i oratorsko-ekstatycznego charakteru. Poza tym większa część koncertu upłynęła pod znakiem nowości. Przedstawione przez różową ferajnę z Nijmegen premierowe nagrania (Junkyard, Astrology, Neon Calculators) były na tyle interesujące, że chyba nikomu nie było smutno z powodu braku szerszej retrospektywy. Przyszłość Kropek przeto mieni się w różowych barwach.
Fani przyzwyczajeni do estradowych szaleństw proroka Qa-sepela (trafny przydomek charyzmatycznego frontmana LPD) nie mogli poczuć się zawiedzeni. Tym razem dał on popis paranoi, zapętlając się do słów From my cold, dead hands, wypowiedzianych w 2000 roku przez zafiksowanego na punkcie własnych poglądów konserwatywnych Charltona Hestona po strzelaninie w szkole w Columbine. Prześmiewczy jak zawsze, sekciarski jak chyba żaden inny artysta Ka-spel roztaczał przed publicznością undergroundowego, jak sam zespół, klubu wizję niespokojnego świata, niczym rozpędzona lawina z utworu Disturbance staczającego się radośnie ku słodkiemu, czystemu obłędowi. Obserwując od prawie dwudziestu lat życie sceniczne Legendarnych Różowych Kropek, mogę powiedzieć, że nie straciło ono nic ze swojego niepowtarzalnego, teatralnego czaru. Da się je podsumować jednym krótkim zdaniem z ich piosenki A Star Is Born: This is Holy Magick in a cruel, cruel world.