Legionowski koncert Colina Bassa, basisty legendarnego Camela, był dla mnie prawdziwym powrotem do przeszłości…
I to powrotem bardzo sentymentalnym. Dwadzieścia lat temu ukazał się chyba najlepszy album w solowej twórczości artysty, krążek An Outcast Of The Islands. Bardzo „polski”, bo nagrany z towarzyszeniem naszych rodzimych muzyków, Wojciecha Karolaka oraz członków Quidamu i Abraxasu. Wyjątkowy był to czas, bo artysta często gościł wówczas w naszym kraju grając koncerty, na czele z tym najważniejszym. Bo zagranym 13 kwietnia 1999 roku w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce i zapisanym dla potomnych na dwupłytowym, świetnym zresztą, wydawnictwie Live At Polskie Radio 3.
Byłem na tym radiowym występie wśród niewielkiej garstki szczęśliwców i gdzieś tam pewnie na albumie słychać moje brawa. Nie mogło zatem mnie zabraknąć i tym razem, gdy artysta postanowił, na kilku polskich koncertach, powrócić do tamtych chwil i uświetnić dwie dekady tej płyty. Także i dziś Bassowi towarzyszyli polscy instrumentaliści, tym razem jednak z formacji Amarok. I to oni, wspólnie z nim, w drugiej części koncertu, wykonali prawie w całości wspomnianą płytę, poczynając od Macassar a kończąc na Reap What You Sew. Były zatem i piękne As Far As I Can See, w którym gościnnie za bębnami zasiadł… gitarzysta Collage, Michał Kirmuć, i niezwykłe Goodbye to Albion z gościnnie prezentującym się na fletach, troszkę zapomnianym (kopę lat!) Jackiem Zasadą z Quidamu. To był z pewnością jeden z najfajniejszych momentów występu. Nie mogło też zabraknąć największego po dziś dzień hitu Colina, czyli kompozycji Denpasar Moon, która wybrzmiała w ascetycznej wersji, tylko na głos i akustyczną gitarę Mistrza.
Jak to wszystko wypadło? Hmm… przyznam szczerze, że mam dosyć ambiwalentne odczucia. Bo jak dla mnie wykonaniom tym zabrakło trochę lekkości, takiej, jaką pamiętam choćby ze wspomnianego trójkowego koncertu. Nie mam oczywiście pretensji do muzyków Amaroka, do których muzycznego warsztatu (pokazanego zresztą w ich secie) mam ogromny szacunek, a jednak chwilami jakby to nie brzmiało, nie miało tempa i werwy. Być może wpływ na to miała dosyć leniwa atmosfera samego wydarzenia, na której odcisnęła piętno niezbyt porażająca frekwencja (około stu osób). A może nagłośnienie, na które kilka osób obok mnie trochę narzekało. Cóż, swoje ten koncert zrobił mimo wszystko, przenosząc w czasie, w przemiły sposób, przynajmniej część zebranych. A być może i wywołał niejedną łzę wzruszenia. Ja w każdym razie jedną uroniłem.
Gwoli pewniej ścisłości dodajmy, że w pierwszej części koncertu Bass wykonał cztery kompozycje spoza tego albumu, takie jak Nowhere To Run, które zostało nagrane podczas sesji do ostatniej płyty muzyka At Wild End, ale na niej się nie znalazło, Darkness On Leather Lake, Walking To Santiago z tegoż krążka oraz When Will You Ever Learn? z płyty In The Meantime. Na jedyny bis wybrzmiało zaś skoczne Camelowe Your Love is Stranger That Mine. Przed gwiazdą wieczoru zaprezentowały się Cereus i Amarok. Ten pierwszy, w swoim półgodzinnym występie, promował udany debiut Dystonia, Amarok zaś skoncentrował się na ostatnim albumie Hunt. Na uwagę zasługiwało z pewnością wykonanie długiej kompozycji tytułowej, pięknego Winding Stairs oraz… gościnny udział Colina Bassa w kompozycji Nuke, w której ten zresztą zaśpiewał na samej płycie.