Fajne musi być przeżycie podążania za Królem podczas kilku ostatnich tras, bowiem zespół nie ogranicza się do odgrywania tego samego setu co wieczór. Z każdym występem repertuar jest przestawiany, zmieniany... lub, jak w Edynburgu, wywrócony do góry nogami.
To był chyba jeden z ważniejszych powodów, dla których postanowiłem znów zobaczyć King Crimson na żywo, pomimo faktu, że miałem niezwykłą przyjemność widzieć koncert grupy raptem trzy lata temu. Nie wiadomo bowiem czego się spodziewać; znałem układ utworów odegrany w Royal Concert Hall w Glasgow dzień wcześniej i nawet pomimo faktu, że nie powalał on na glębę, czułem, że w Playhouse będzie inaczej.
Nie zawiodłem się. Troszkę mniej improwizacji, więcej klasyki i to tej ze złotej ery twórczości zespołu. Było i świetnie odegrane „Pictures Of A City” i piorunujące „One More Red Nightmare” oraz „Islands” i „Easy Money”. O kolosach z debiutu nie wspomnę. W końcu jakoś się przestawiłem na głos Jakszyka odśpiewującego partie Wettona, czy Lake’a, co przyszło mi z niemałym trudem kilka lat wcześniej. Muzycznie Król brzmiał wyśmienicie; w końcu trzy perksuje (Pat Mastelotto, Gavin Harrison i Jeremy Stacey, który zastąpił przebranżowionego do roli klaiwszowca Billa Rieflina) gwarantowały moc. Do tego Tony Levin (a.k.a. Emperor of Bass, jak go zowie Peter Gabriel). Szkoda tylko, że Mel Collins rzadko opuszczał drugi plan, gdyż kilka jego partii brzmiało tak, jakby miały ogromny problem z przebiciem się przez tę ścianę karmazynowych dźwięków.
A Profesor Fripp? Cóż, Fripp to Fripp. Odwrócony bokiem do publiczności ogrywający swoje partie niezwykle konkretnie i potężnie, nie dający o sobie zapomnieć.
Trudno wyróżnić jakikolwiek fragment, gdyż cały występ brzmiał wyśmienicie. Troszkę kulał „Lizard”, ale za tą suitą nigdy specjalnie nie przepadałem. Troszkę zabrakło mi pierwszej części Skowronków, gdyż pamiętam jak świetnie zabrzmiały w Usher Hall w 2015 roku. Psioczyć nie ma jednak co, gdyż wiele innych numerów rekompensowało moje psioczenie, a „Starless” odegrany na bis wbijał w ziemię. Mam tylko nadzieję, że to nie jest pożegnalna trasa King Crimson, gdyż panowie wciąż mają do zaoferowania niezwykłą i niepowtarzalną muzykę, której nikt nigdy nie będzie w stanie podrobić.
Set 1: Drumsons; Indiscipline; Discipline; Epitaph; Peace (An End); Pictures Of a City; Cadence and Cascade; Radical Action; Meltdown; Radical Action II; One More Red Nightmare; Islands; The Letters.
Set 2: Drumsons II; Cirkus; Lizard (excerpts); Moonchild (including bass, guitar and piano cadenzas); Easy Money; Larks’ Tongues in Aspic, Part II; The Court Of The Crimson King.
Bis: Starless