Czyli uwagi o przypominaniu „Clutching at Straws” na żywo, o kondycji Fisha oraz o czterech nowych utworach.
1. Clutching at Straws to — niewykluczone — ostatni klasyczny album w całości przedstawiany na koncertach Dereka Dicka. Niewykluczone, ale też o tyle niepewne, że po trzydziestej rocznicy, która zdążyła już się przeistoczyć w trzydziestą pierwszą, pojawią się kolejne, nie mniej okrągłe. Jest w tej uwadze bardziej życzenie niż przytyk: co prawda podobna zarzucić Szkotowi niekonsekwencję, skoro odszedłszy z Marillionu, nieraz przekonywał, że uczynił to ze względu na niechęć pozostania w miejscu, podczas gdy muzycznie zdaje się bliżej przeszłości niźli wciąż podpisująca się tą nazwą grupa, lecz trudniej szukać w tej sprzeczności szkody.
2. Fish przyjął stałą listę utworów prezentowanych na trasie, co musi sprawiać, że poszczególne koncerty są do siebie zgoła podobne — chociaż kluczowe w przypadku Szkota rozmowy z publicznością mogą znacząco się od siebie różnić. Płyta Clutching at Straws wykonana została, zgodnie z obietnicą, w całości (z uwzględnieniem Tux On, dodatku do singla Sugar Mice), jakkolwiek nie po kolei i nie bez przerywników. Bodajże przemyślany, ale inny układ — mimo że np. album Misplaced Childhood przed trzema laty przedstawiany był w odsłonie nieprzekształconej — niósł za sobą jakieś poczucie mniejszej oczywistości, zarazem jednak oczywistą uczynił okoliczność, że na końcu, w bisie, wybrzmi Incommunicado. Wtedy zresztą, i stąd pewnie taki wybór, widzowie mogli być i byli najbardziej zaangażowani w śpiewanie.
3. Przerywniki pochodziły z zapowiedzianej na przyszły rok płyty Weltschmerz; wedle Fisha — ostatniej. (Trzy spośród czterech pojawiły się już na EP pt. A Parley with Angels, całkiem zresztą legalnie dostępne w sieci). Wprawdzie jeśli spojrzeć na liczby, zdają się zajmować znacznie mniej miejsca niż Clutching..., ale w istocie to jedna trzecia koncertu, w dodatku dobrze współbrzmiąca stylistycznie z jego rocznicową częścią; a na moje ucho — nie uszczuplająca zanadto wieczoru jakościowo, niechby zabrakło pojawiającego się na krótkim albumie saksofonisty.
4. Derek Dick znany jest między innymi ze zdolności do kontaktu z widzami. Nie wyróżniałyby się zapewne, jeśliby obejrzeć inne tegoroczne koncerty, tradycyjne wspomnienia o alkoholu i papierosach; być może byłaby też powtórzeniem trafna, kpiąca a urocza i nadzwyczaj skuteczna kąśliwość wobec osób skupionych na filmowaniu komórkami. Na zaplanowane wyglądały także podniesienie stołka nad głowę wraz z zauważeniem, że to dobra okazja do robienia zdjęć, czy — oczywiście niezbyt owocna — sugestia, iżby w pewnej chwili cała publiczność zatańczyła walca. Prawdopodobnie nieraz już wypróbowane zostało zarzucanie jednemu z wołających tytułami uczestników, że wykrzykuje spojlery, przedwcześnie zdradzając innym fabułę — a później proszenie go, aby przypomniał, na jaki utwór przyszedł czas. To jednak w żadnym razie nie przeszkadzało rozrywce, tak jak pomagali w niej instrumentaliści i wspierająca niekiedy Fisha wokalistka.
5. Ta — Doris Brendel [sic! nie: Grendel] — wystąpiła również przed Szkotem. Wydaje mi się, że zdecydowanie lepiej radziła sobie jako wsparcie; a to stąd chyba, że jej własna twórczość okazała się dla mnie aż nazbyt wielowymiarowa. Nie bez powodu ostatnią płytę artystka zatytułowała Eclectica, odzwierciedlając tym nawiązywanie do folku (Brendel grywała na flecie) i gotyku, a to w nastroju steampunkowym z natłokiem świateł. Dobre wrażenie zrobiło kończące koncert synchroniczne uderzanie w bębny, kiedy po jednym wzięli, prócz pozostającego przy swoich perkusisty, gitarzyści.
***
A Fish oszczędzał może trochę głos, może momentami niedomagał i nie dociągał, może też kaszlał, chociaż nie zamierzał, pod koniec miał się zaś gorzej niż na początku. Ale mógł przez te dwie godziny i kilka minut sprawić dużą przyjemność — nawet jak na artystę, od którego wolno sporo wymagać. Przyjemność, jak mi się zdaje, bardziej jednoznaczną niż trzy lata temu w tym samym mieście [www.artrock.pl/zagrali/1072/fish_lizard_krakow]. Czy i jak często będzie się to jeszcze wydarzało? To już zagadka dla samego Szkota.
Zdjęcia: Virek