ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 12.10 - Kraków
- 19.10 - Poznań
- 12.10 - Warszawa
- 13.10 - Łomża
- 17.10 - Kołobrzeg
- 18.10 - Szczecin
- 12.10 - Wrocław
- 13.10 - Warszawa
- 14.10 - Gdańsk
- 15.10 - Warszawa
- 16.10 - Poznań
- 15.10 - Kraków
- 16.10 - Warszawa
- 17.10 - Gdańsk
- 18.10 - Warszawa
- 19.10 - Kraków
- 17.10 - Katowice
- 18.10 - Warszawa
- 19.10 - Chojnice
- 20.10 - Toruń
- 25.10 - Wrocław
- 26.10 - Wschowa
- 27.10 - Poznań
- 19.10 - Wrocław
- 20.10 - Warszawa
- 21.10 - Kraków
- 22.10 - Gdańsk
- 19.10 - Łódź
- 20.10 - Kraków
- 23.10 - Gdańsk
- 21.10 - Warszawa
- 23.10 - Warszawa
- 24.10 - Gdańsk
- 25.10 - Łódź
- 26.10 - Kraków
- 27.10 - Wrocław
- 27.10 - Kraków
- 28.10 - Kraków
- 29.10 - Warszawa
- 28.10 - Wrocław
 

koncerty

25.06.2018

KING CRIMSON, Kraków, ICE Congress, 18.06.2018

KING CRIMSON, Kraków, ICE Congress, 18.06.2018 Dokładnie tydzień temu odbył się ostatni z pięciu polskich koncertów King Crimson…

Muzycy tej legendarnej formacji zagrali najpierw dwukrotnie w Poznaniu, później dali trzy występy w Krakowie. Wszystkie miały mnóstwo wspólnych mianowników, nie da się jednak ukryć, że każdy z nich był dla uczestniczących fanów czymś wyjątkowym. Choćby ze względu na setlistę, która miała swój szkielet, jednak generalnie artyści nią żonglowali. Biorąc zatem pod uwagę fakt ogromnego głodu występów ekipy Roberta Frippa w Polsce (co widać było po wypełnionych salach), tak naprawdę pełną satysfakcję mogli mieć tylko ci, którzy obejrzeli ich… wszystkie koncerty. Praktycznie każdego wieczoru publiczność mogła usłyszeć ważne utwory Karmazynowego Króla (np. Larks' Tongues in Aspic, Cirkus, Lizard, Red, Islands, czy Starless) jednak tego ostatniego nie wybrzmiały w Krakowie np. The Court of the Crimson King, Epitaph i Moonchild, które prezentowane były wcześniej. Było za to Easy Money, którego chyba nie było na żadnym z wcześniejszych polskich koncertów. Z pewnością lekki zawód mogą czuć uczestnicy drugiego występu krakowskiego, który jako jedyny nie został zwieńczony Schizofrenikiem XXI wieku. Jednym słowem, zawsze znajdzie się ktoś z lekką nutką niedosytu w tym aspekcie.

Bo co do samego poziomu koncertów trudno mieć zastrzeżenia. Wszyscy członkowie obecnego wcielenia King Crimson to prawdziwi wirtuozi swoich instrumentów. I ten ostatni krakowski występ robił pod względem wykonawczej precyzji imponujące wrażenie. Można to było usłyszeć dzięki znakomitemu nagłośnieniu ale też i dzięki przyjętej scenicznej konwencji rezygnującej z takich „ulepszaczy”, jak wielobarwne światła, czy medialne prezentacje. Na scenie tylko raz zrobiło się krwiście czerwono, bo przez cały koncert muzycy byli wyraźnie oświetleni dosyć naturalnym światłem.

Jednym słowem, występ miał charakter swoistego misterium. Albo… intelektualno - muzycznego spektaklu, w którym artyści zadbali o to, aby słuchacz miał poczucie uczestnictwa w czymś niezwykłym. Parę godzin po koncercie uzewnętrzniłem się w mediach społecznościowych pisząc: jeżeli koncert muzyki rockowej może intelektualnie sponiewierać a muzyka popularna może w człowieku wywołać uczucie małości… to wczoraj zdarzyło się i jedno i drugie. I coś w tym jest. Można nie lubić Roberta Frippa i jego „dziwactw”, które skutkują absolutnym zakazem robienia zdjęć podczas występu (o czym informowały wystawione na scenie tablice oraz przedkoncertowe komunikaty wygłoszone w języku polskim i angielskim), można też się zżymać na nieco profesorskie, jakby lekko wyniosłe, zachowanie niektórych muzyków, ubranych zresztą w gustowne, mało rockowe stroje (dosyć wymownym był moment, gdy artyści, przy burzy oklasków, weszli na scenę, przywitali się a potem, już w ciszy, sam Fripp majestatycznie zdjął i odwiesił marynarkę, przetarł i poprawił okulary, precyzyjnie, bez pośpiechu usadowił się na swoim krześle i z pietyzmem nałożył słuchawki, genialnie wręcz wzmacniając tym oczekiwanie na pierwszy dźwięk). Trudno jednak im odmówić prawdziwego artyzmu, rzadko już dziś spotykanego w tej dziedzinie sztuki.

Sam występ miał wiele wyjątkowych momentów. Jak wpleciony przez Mela Collinsa w Larks' Tongues in Aspic Part One, fragment Mazurka Dąbrowskiego przywitany brawami, albo miażdżąca wersja 21st Century Schizoid Man, czy wreszcie wywołujące jak zwykle ogromne pokłady wzruszenia Starless z jedną z najpiękniejszych solówek gitarowych w historii rocka. Uwagę przykuwały naturalnie trzy, ustawione z przodu sceny, perkusyjne zestawy, za którymi zasiedli Gavin Harrison, Pat Mastelotto i Jeremy Stacey. Nie mnie polemizować z wizją i koncepcją Frippa, nie da się jednak ukryć, że oprócz dużych fragmentów, w których zgranie bębniarzy wręcz powalało, były też i chwile, w których najzwyczajniej było za gęsto. Ale to drobiazg i raczej kwestia gustu, bo ten podzielony na dwie części dwudziestominutową przerwą występ był z pewnością dla wielu koncertem życia.

 

PS Załączone amatorskie zdjęcie prezentuje zespół tuż po poniedziałkowym występie wykonane w momencie, gdy basista Tony Levin wykonywał swój cowieczorny rytuał… fotografując publiczność.

Tracklista:

Część 1: Drumson Werning / Larks' Tongues in Aspic, Part One / Peace: An End / Pictures of a City / Cirkus / Lizard / Suitable Grounds for the Blues / Red / Fallen Angel / Drumsons of Appropriate Terror / Indiscipline / Islands

Część 2: Drumsons of Measured Fury / Discipline / Neurotica / Lizard / Larks' Tongues in Aspic (Part IV) / Cadence and Cascade / Easy Money / Meltdown / Radical Action III / Level Five / Starless / 21st Century Schizoid Man

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.