Pierwszy, historyczny występ brytyjskiej formacji Magnum na polskiej ziemi za nami. Nie był on pewnie jakimś szczególnie wyjątkowym dla zespołu, który w latach swojej największej świetności, w latach osiemdziesiątych, przyciągał na koncerty tysiące fanów. Ale wśród zebranych wywołał gorące emocje, które muzycy na pewno zauważyli i docenili…
Cóż, takie to już czasy, że ich bardzo stylowy i melodyjny hard rock, nie cieszy się taką popularnością jak kiedyś. Zresztą i sama kapela miała swoje trudne chwile. Jak zakończenie działalności w połowie lat dziewięćdziesiątych, które z pewnością odcisnęło swoje piętno na historii i pozycji grupy. Na szczęście, na początku XXI wieku wrócili i regularnie po dziś dzień nagrywają płyty. Bardzo solidne a czasami naprawdę dobre. Jak choćby te ostatnie, Escape From The Shadow Garden, Sacred Blood „Divine” Lies, czy wreszcie ta, którą przyjechali do Polski promować, świetna Lost On The Road To Eternity.
Na niewielką scenę bydgoskiej Kuźni wyszli dokładnie kwadrans po 20. W jej centralnym punkcie pojawił się oczywiście wokalista Bob Catley, siwowłosy, z twarzą mocno nadgryzioną upływem czasu, jednak w zwiewnej, gwiaździstej koszuli i… sportowych trampkach. Do tego, z tym swoim charakterystycznym, jakby zbolałym głosem i sporą energią, widoczną w ciągłych, tanecznych figurach, kreowanych za pomocą rąk. Po jego lewej stronie zajął miejsce gitarzysta Tony Clarkin, drugi oryginalny członek grupy i… drugi, po Catleyu, siedemdziesięciolatek w formacji. Młodszy już nieco zaciąg stanowili basista Al Barrow, robiący drugi wokal, dzięki któremu słychać było tak charakterystyczne dla Magnum harmonie, przesympatyczny bębniarz Lee Morris oraz schowany z tyłu za zestawem instrumentów klawiszowych, Rick Benton.
Zaczęli od bardzo dobrego When We Were Younger z Princess Alice and the Broken Arrow, czyli krążka z czasów już po ich powrocie w nowym stuleciu. Zresztą, w pierwszej części koncertu dominowały kompozycje z tego okresu. Z najnowszej płyty wybrzmiały cztery numery, Lost on the Road to Eternity, Without Love, Peaches and Cream i Show Me Your Hands. Jak dla mnie, może poza Without Love, same killery z tego albumu, pokazujące, że panowie potrafią dalej tworzyć i grać porywające piosenki. Wspomniane ultra przebojowe Show Me Your Hands rozgrzało publikę i zmusiło ją do - zgodnie z tytułem - pokazania rąk. Równie mocny zestaw dostali zebrani z poprzedniego albumu Sacred Blood „Divine” Lies. Jako drugi wybrzmiał utwór tytułowy, a były jeszcze kapitalny i okraszony ciężkim, kroczącym riffem Crazy Old Mothers, w którym publiczność sterowana przez Catleya, równomiernie machała łapkami (jak w Depeszowym Never Let Me Down Again - wybaczcie porównanie) i dający trochę oddechu, nastrojowy Your Dreams Won't Die.
No dobra, starocie też były. Najwięcej z klasyka On A Storyteller's Night, z którego poleciały Les Morts Dansant, All England's Eyes i przede wszystkim jedna z najbardziej cenionych przez fanów kompozycji - rozbudowany, wielowątkowy, iście progresywny How Far Jerusalem, z solówką Clarkina. Z lat osiemdziesiątych były jeszcze Vigilante i Don't Wake the Lion (Too Old to Die Young), który formalnie zakończył podstawowy set. Muzycy nie schodzili jednak ze sceny, tylko po gorącym skandowaniu nazwy zespołu odpalili na bis najstarszy tego wieczoru The Spirit oraz When the World Comes Down, który ostatecznie zakończył ten trwający godzinę i czterdzieści minut koncert.
Występ bardzo udany, z solidnym nagłośnieniem (no może bliżej sceny było nieco za głośno, ale to już specyfika kameralnych klubów) i dobrymi światłami, dzięki którym muzycy byli widoczni jak na dłoni. Frekwencja w istocie nie powalała, choć i ta setka, żywiołowo reagujących zebranych (wśród których wcale nie dominowali podstarzali rockowi dziadkowie, bo było też sporo młodych fanów), wywoływała szczerą radość na ustach artystów.
Przed Magnum przyzwoity, hard rockowy gig, zamykający się w trzech kwadransach, zaprezentował rosyjski Reds’Cool, który miałem już okazję widzieć dwa lata temu jako support Royal Hunt. Występ zakończyli bardzo fajnym i nośnym Strangers Eyes dobrze przygotowując zebranych do koncertu gwiazdy wieczoru.