Dzień pierwszy, czwartek 13.07
Rozpoczął się tak wyczekiwany przez fanów mrocznej muzyki festiwal Castle Party.
Trochę zwlekałem z dotarciem do celu i udało mi się zobaczyć na scenie tylko trzy ostatnie zespoły.
Star Industry brzmieniowo kojarzą się z klasycznymi dokonaniami The Sisters of Mercy, wokalista nawet stara się podobnie operować tembrem głosu jak Andrew Eldritch a pogłos spowodowany przez mury tym razem działał na plus.
Kolejny zespół Sweet Ermengarde brzmiał trochę jak Love Like Blood - ale podobieństwo było zamierzone, tym bardziej że zespół wykonuje często na koncertach utwór Doomsday autorstwa Love Like Blood, a tym razem przygotowali jeszcze większą niespodziankę - utwór Johanesburg, z gościnnym udziałem współzałożyciela i pierwszego wokalisty Love Like Blood - Predraga Vulina.
Na koniec na scenie zagościł Frank the Baptist i mieszanką rocka z punkiem rozbujał publiczność festiwalu.
Po koncertach tradycyjnie na scenie zagościli DJ-e i zapewnili zabawę do rana.
Dzień drugi, piątek 14.07
Drugi dzień festiwalu rozpoczął się od mocnego industrialnego uderzenia. Zespół Rigor Mortis powrócił na scenę po wielu latach ciszy. I ten sceniczny powrót jak najbardziej się im udał. Może nie zgromadził wielkiej widowni - wszak to był pierwszy koncert tego dnia - ale widać było zainteresowanie zespołem.
Drugi występ tego dnia to Batalion D'Amour. Zespół po latach milczenia wydał nową płytę i z niej właśnie usłyszeliśmy utwory, podane na gorąco w płomieniach tancerek z ogniem. Zespół powiększył skład o drugiego gitarzystę, a gościnnie w kilku utworach zagrała skrzypaczka Kasia Lipert, którą będziemy mieli okazję jeszcze zobaczyć na scenie zamkowej w sobotę. Tradycją zespołu jest prezentacja coveru zespołu Depeche Mode - tym razem usłyszeliśmy utwór "Wrong".
Zespół .com/kill to bardziej elektroniczny projekt poboczny Adriana Hatesa, którego tego dnia zobaczyliśmy na scenie dwa razy - ale o tym później. To pokazuje że artysta często nie daje się zamknąć w sztywne ramy gatunku i jeśli główny projekt nie pozwala na poszerzenie ram gatunku to zakłada kolejny projekt, w którym może rozwinąć skrzydła.
Pozostańmy w klimatach elektronicznych. Następny zespół czy raczej projekt, jak to nowocześnie się mówi - 7Jk. To efekt współpracy Macieja Fretta (Job Karma) z wirtuozem skrzypiec Mattem Howdenem, znanym jako Sieben. Elektroniczne dźwięki syntezatorów mieszają się z elektronicznie przetworzonym dźwiękiem skrzypiec i głosu Matta (często używa przetwornika skrzypiec do modulacji głosu), jednak dla mnie za dużo w tym dysharmonii.
W kolejnym składzie harmonii było dużo, jednak problemy sprzętowe spowodowały opóźnienie koncertu o dobre 40 minut - tak chwalony komputer spod znaku nadgryzionego jabłka w pewnym momencie zatrzymywał się i doprowadzał Torbena Wendta do walenia głową w mur głośników odsłuchowych. Tym razem wygrał PeCet i pozwolił zaprezentować się zespołowi z bardzo dobrej strony.
Rosyjska Arkona za to pokazała słowiański pazur a wokalista Masza Archipowa jasno wykazała dlaczego nosi przydomek Scream. Nie spodziewałem się aż takiej energii tryskającej ze sceny, całej sceny - bo mimo że pozostali muzycy mocno się starali chociaż trochę uszczknąć to nie udało im się - to Masza tam królowała. Pozostaje mi tylko pozdrowić starosłowiańsko - Sława!
Diary of Dreams na sam koniec. Ponownie Adrian Hates - tym razem rozpuszczone włosy sygnalizowały że jednak będzie bardziej rockowo. Nietety zmęczenie brało górę i nie wytrzymałem do końca a warto było - pod koniec występu na scenę został zaproszony chyba największy pechowiec tego dnia - lider Dioramy Torben Wendt i wspólnie wykonali jeszce trzy utwory, w tym najbardziej kojarzący się mnie z Castle Party The Curse - kiedyś ktoś użył tego utworu jako podkładu do filmu będącego przeglądem wydarzeń z któregoś z wcześniejszych festiwali.
Niestety nie udało mi się zagościć na żadnym z występów na drugiej scenie - piątek tam należał do zespołów metalowych więc na pewno było tam gorąco i dużo się działo.
W sobotę znowu szykuje się sporo atrakcji, począwszy do ambientowego Vladimira Hirscha a kończąc na metalowym My Dying Bride.
Dzień trzeci, sobota 15.07
Sobotnie koncerty na zamku otworzyła krakowska skrzypaczka Kasia Lipert z zespołem. Pierwsze wrażenie - damska wersja Jelonka. Ale w odróżnieniu od Jelonka Kasia posiłkuje się wokalistkami - tutaj gościnnie wystąpiła Karolina Andrzejewska z Batalionu D'Amour. Ognista muzyka z niekiedy wręcz operowym wokalem obroniła się.
Po Kasi na scenie pojawił się jednoosobowy skład w postaci Damona Friesa firmujący się nazwą Jesus Complex. Ze stułą i gitarą bardziej przypominał ewangelizującego księdza lecz dźwięki które produkował z podręcznej elektroniki (znowu macbook - tym razem zadziałał bez problemów) zdecydowanie nie kojarzyły się z mszą. Średnio też mi się podobało - odczuwałem dysonans, nie wszystko tutaj pasowało. Podobnie z następnym zespołem - The Angina Pectoris. Interesujący wokal, kojarzący się mnie troszkę z Carlem McCoyem z Fields of the Nephilim łączył się z niemalże plumkającymi gitarami. Był potencjał. Niestety niewykorzystany.
Następny skład za to miał wysoki potencjał i bardzo dobrze go wykorzystał. Belgijski A Split Second z mieszanką electro-industrialu sporą dawką bitu wprowadził nas w odpowiedni nastrój w sam raz na przyjęcie drugiego tego dnia belgijskiego składu - Suicide Commando. To drugi raz gdy ich widziałem na scenie Castle Party - poprzednio wystąpili po zmroku i miałem duże problemy ze złapaniem Johana van Roya w kadr. Tym razem na wstępie wystąpił w ciekawym przebraniu ze spiczastą czapą, a żeby nam fotoreporterom ułatwić życie, ustawiał się w ciekawych pozach i na chwilę zamierał w bezruchu. Niestety jego też dopadły problemy techniczne ale na szczęście wystarczyła zmiana mikrofonu i elektro-energia z pełną mocą uderzyła ze sceny.
Trochę się obawiałem występu następnego zespołu zwanego przez niektórych polskim rammstein. Neuoberschlesien jest specyficznym zespołem, swoje metalowo-industrialne brzmienie łączą z tekstami śpiewanymi śląską gwarą, a wszystko to okraszają dawką pirotechniki. Jednak publiczność gorąco ich przyjęła, a sam występ był technicznie bardzo udany. Jedyne co mnie zaskakuje to ciągłe zmiany składu - czasem z koncertu na koncert.
Zwieńczeniem dnia była legenda doom metalu z Anglii - My Dying Bride. Poprawny koncert, bardzo mroczny ale jak dla mnie muzycznie zbyt dołujący (co nie zawsze jest wadą).
Przed nami ostatni dzień festiwalu, ze szwedzkim Tiamatem jako gwiazdą. Bardzo dawno ich nie widziałem (ostatnio w 1995 roku) i jestem bardzo ciekaw ich obecnej formy koncertowej.
Dzień czwarty, niedziela 16.07
Nadszedł ostatni dzień festiwalu.
Nareszcie udało mi się dotrzeć na koncerty do byłego kościoła ewangelickiego, gdzie festiwalowy dzień rozpoczął katowicki duet Dark Side Eons. Elektro-industrial na początek dnia? Doskonały pomysł, a i brzmienie doskonałe, szkoda tylko że trochę zepsute przez akustykę budynku.
Następne koncerty oglądałem już na dziedzińcu zamkowym - jako pierwszy zagrał katowicki (ponownie) K-essence czyli Bartek Księżyk z zespołem. Tu już było o wiele spokojniej, wręcz balladowo.
Następnie na scenie pojawiła się Ania Blomberg-Gahan ze swoim zespołem Dance On Glass. Względem składu sprzed dwóch lat to jedyną stałą osobą jest właśnie Ania, w obecnym składzie można zauważyć Tomka Jagiełowicza przez pewien czas grającego też w Oberschlesien. A gościnnie na scenie wystąpiła Beata Golińska, i bardzo mi się taki duet podobał - dwa damskie głosy. Jedyne obiekcje mam do coveru Sisters od Mercy jaki zespół wykonał - kompletnie go nie widzę w wykonaniu na damski głos.
Kolejny zespół - Controlled Collapse. Po prostu petarda. Zespół ma już ugruntowaną pozycję na scenie dark elektro, a wokalista Wojciech Król do spółki z gitarzystą Kubą Sawickim biorą we władanie całą scenę ale tylko dlatego że intrumenty klawiszowe i perkusja są bardziej stacjonarne i ciężko się z nimi poruszać na scenie. Jeden z lepszych występów tego dnia.
Zmiana klimatu - czas na synthpop prosto z Anglii. Lekka nuta melancholii w głosie Marka Hockingsa podczas spokojnych utworów dodaje smaku, ale zespół potrafi też dowalić do pieca, cały czas mieszcząc się w ramach gatunku.
Po zespole Mesh na scenie pojawił się francuski Viva la Fete. Podsumowaniem tego koncertu powinno być zdanie jakie uknuliśmy z kolegą podczas tego performance: Kasety wideo z aerobikiem do nabycia po koncercie.
Czas na gwiazdę wieczoru - Tiamat. Johan Edlund na scenie pojawił się w mundurze i hełmie, by wraz z rozgrzewaniem atmosfery występu pozbywać się wojskowych atrybutów. Między utworami wspominał występy w Polsce i festiwal Metalmania - z radością przyjął informację że festiwal powrócił. Setlista zespołu była przekrojowa, typu "dla każdego coś miłego", ze standardowym bisem z utworami Sleeping Beauty/Gaia. Występ był niezły, jednak pozostawił we mnie niedosyt - poprzednio miałem okazję widzieć zespół 20 lat temu.
Niedobrze jak festiwal tak się kończy, chciałoby się więcej a tu już koniec - trzeba czekać kolejny rok. Informacja od organizatora mówi że Castle Party 2018 odbędzie się w dniach od 12 do 15 lipca. Więc już za niecały rok.
Więcej fotek na stronie autora: virek.pl