Przez wiele lat zespół Amenra mimo wojaży po całej Europie, w tym nielicznych występów w Polsce, skutecznie odmawiał samodzielnych koncertów w naszym kraju, skupiając się przede wszystkim na festiwalach. Ten stan rzeczy uległ zmianie za sprawą akustycznej trasy wspomaganej przez solowe projekty Colina H. Van Eeckhouta i Mathieu Vandekerckhove. Jeden z trzech polskich koncertów zawitał w progi warszawskiej Progresji.
Od dłuższego czasu CHVE, czyli Colin H. Van Eeckhout, prezentuje światu swoje nostalgiczne, czarno-białe historie. Oprócz oszczędnych dźwięków i ograniczonego, choć intrygującego zestawu instrumentów, w którym pojawia się m.in. lira korbowa, otrzymujemy czyste i emocjonalne wokale, które w dokonaniach Amenra pełnią rolę drugo- lub nawet trzeciorzędną. Proste melodie oplecione głosem Eeckhouta czarują odbiorcę ulotnym klimatem. Podczas poniedziałkowego koncertu lider Amenra zaprezentował pełną wersję blisko trzydziestominutowej kompozycji zatytułowanej Rasa, która w połączeniu z wizualizacją przedstawiającą stopniowo rosnący płomień, stanowiła hipnotyczne i bardzo udane rozpoczęcie tego niezwykłego wydarzenia.
Następnie na scenie pojawił się gitarzysta Amenra - Mathieu Vandekerckhove, solowo występujący jako Syndrome. Muzyk zaopatrzony w gitarę i masę efektów zaprezentował kolejną rozbudowaną i niezwykle klimatyczną kompozycję zatytułowaną Forever And A Day. Muzyka choć o zwiększonym w stosunku do Eeckhouta poziomie skomplikowania, wciąż pozostawała prosta i niezwykle urokliwa. Vandekerckhove unika zbędnych dźwięków i umiejętnie dozuje emocje, które pięknie uzupełnia oprawa wizualna.
Choć zespół Amenra kojarzony jest głównie z metalowym lub postmetalowym światem, a w ich Mszach dominują duże ilości krzyków i mocnych elementów kompozycyjnych, to od zawsze był to też projekt, który wyjątkowo skutecznie operował ciszą. Zatem żadnego uważnego odbiorcy nie powinien dziwić akustyczny skok w bok w postaci niesamowitego Afterlife, czy koncertowego Alive, które tak pięknie podsumowuje trwająca aktualnie trasa. Decyzja o odrzuceniu typowego dla zespołu instrumentarium i spektrum dźwięków odbiła się na frekwencji w klubie, która po prostu nie powalała. Jednak to ograniczone grono świadomych odbiorców stworzyło przestrzeń do intymności, której często próżno jest szukać podczas koncertów. Na scenie paliły się świece, kopciły kadzidła, a zespół rozsiadł się na krzesłach ustawionych w okrąg. Publiczność chłonęła każdy dźwięk w całkowitym milczeniu, kiedy ze sceny sączył się materiał z wydawnictwa Alive. Utwory rozbrzmiały w zmienionej kolejności, ale pojawiły się m.in. niezwykłe To Go On and Live with Out, Wear My Crown i The Longest Night.
Koncert Amenra to wydarzenie unikatowe przede wszystkim ze względu na świadomą manipulację emocjami, klimat i niezmąconą intymność, która powstała pomiędzy odbiorcami i zespołem. To także chwile, których wspomnienie przez długi czas napawać mnie będzie natchnionym spokojem.