ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

02.12.2004

ARCHIVE 9.11.2004, Warszawa, Stodoła

Po dwóch nieprzespanych nocach oczy w pociągu zamykały się same. Byłam pewna, że podczas koncertu Archive najnormalniej w świecie zasnę - bo przecież to takie "smęcenie", w dodatku zespół na kilka dni przed rozpoczęciem trasy (a zaczynali właśnie w Polsce) ogłosił, że z niejawyjaśnionych przyczyn nie wystąpi wokalista Craig Walker (później okazało się, że chodzi o jego problemy osobiste) - zastąpi go głos angielskiego Bird Pen, niejaki Dave Penney...

...does anybody want to hear
the things I have to say?

Muszę przyznać, że w Stodole jest całkiem sporo miejsca, które zostało szczelnie wypełnione tego wieczoru. Jako support wystąpił poznański Snowman i trzeba powiedzieć, że to jeden z niewielu zespołów, który zainteresował mnie swoją muzyką podczas pierwszego kontaktu (w dodatku podczas występu na żywo). I, jak to trafnie określił kolega - pierwszy raz podczas jakiegokolwiek supportu ze strony publiczności nie było słychać (delikatnie mówiąc) próśb o opuszczenie sceny ;). Ciekawy, lekko chrypiący wokal (z efektami na bieżąco "kombinowanymi" przez pana za mikrofonem), fantastycznie jazzujące saksofonowe solówki, czyste, profesjonalne wykonywanie utworów... Podobno z przodu sali słabo było słychać niektóre instrumenty - środek czy tyły pod tym względem wypadały o wiele lepiej. I skoro cały wieczór zaczął się tak wybornie, dalej nie mogło być inaczej.

...God give me the strenght
to get over this...

Archive nie kazali na siebie długo czekać. Osiem osób na scenie, wszyscy ubrani na czarno, jakieś marynarki... Tak nie wygląda typowy rockowy zespół. No ale przecież Archive nie jest typowy. Zaczęli tak, jak zaczyna sie ich drugi album "Take My Head" - utworem "You Make Me Feel" - mocne uderzenie z panią Marią Q za mikrofonem. Nie było mowy o spaniu podczas tego koncertu - od samego początku już wiedziałam, że będzie mocniej, głośniej, bardziej dynamicznie i wyraziście niż na albumach. Głos Marii sprawiał wrażenie głębszego, ale wciąż czekałam aż na scenie pojawi się Dave. Swoją drogą obecność wokalistki nieco zdziwiła niektórych przybyłych tego dnia do Stodoły - dało się słyszeć komentarze w stylu "niemożliwe, drugi support?". Wszystko się wyjaśniło, kiedy wybrzmiały pierwsze dźwięki "Fuck U" - wyśmienicie wykonanego zresztą... Od tego momentu nie miałam już żadnych wątpliwości co do wrażeń czekających mnie przez jeszcze jakiś czas - Penney sprostał moim oczekiwaniom, a nawet zaskoczył mnie na plus. Głos ma na tyle podobny do Craiga, że spora część widowni nie zorientowała się nawet, że to nie "ten prawdziwy".

W zasadzie do końca przeplatali utwory stare (co niektórych wyraźnie dziwiło) z nowymi, z Q lub z Davem na wokalu. Ale dało się wyczuć, że publicznośc najlepiej reaguje na kawałki z dwóch ostatnich albumów. Sama przyznam, że po bardzo przyjemnym "Well Known Sinner" czekałam ze zniecierpliwieniem, kiedy skończy się "Headspace". I doczekałam się - na jedną z moich ukochanych perełek - "Numb". Nie ukrywam, że ten numer bardzo chciałam usłyszeć na żywo - z tym rozkręcaniem się od samej perkusji i wokalu aż do ostrej gitary i basowego pulsowania, z "milutkim" krzykiem pod koniec. A wszystko utrzymane w jakimś takim pierwotnym rytmie. Ale skoro już jesteśmy przy rytmie, to "I'm Finding It So Hard" nie ma sobie równych. Słyszałam opinie, że przesadzili trochę grając ten numer na koncercie. Nie zgadzam się kompletnie - naładował mnie taką energią, że starczyło jej do samego końca i jeszcze trochę dłużej... Światła pulsowały, zostaliśmy wciągnięci do innego świata. A zaraz potem "Fool" - zamknęłam oczy i dałam się ponieść dźwiękom - ciało kiwało się na boki, gardło śpiewało razem z Davem. Hammondy Steve'a Wattsa co chwile pobrzmiewały w uszach, Maria delikatnie zakończyła utwór...

...it's never sure
it's never pure
it always hurts...

A co do kiwania się - myślę, że chyba wszyscy obecni na widowni zwrócili uwagę na jedenego z klawiszowców - Dariusa Keelera, który przez cały koncert bujał się w przód i w tył i chrakterystycznie ruszał rączką... Wyglądał naprawdę pociesznie :)

W zasadzie byli już w połowie występu promującego album "Noise", a do tej pory zagrali tylko "Fuck U" z tej płyty. Pomyślałam: "chłopaki (i dziewczyny ;)), czas wziąć się do roboty!". I dostałam "Conscience" - pięknie zaśpiewany przez oboje wokalistów (a aaa aaa our conscience), nieco dłuższy niż na płycie... Po nim chwilowy powrót do przeszłosci w postaci "Nothing Else" (jakoś nie mogę się przekonać do piosenek z "Londinium"...) i znowu nowość - "Get Out". Z każdym utworem coraz bardziej otwierałam oczy ze zdziwienia - że ten zespół brzmi tak ostro na żywo. Momentami brzmiało to niemal metalowo (a gdzie to "smęcenie", o którym myślałam jeszcze rano?). Pod koniec tej piosenki Dave lekko zaniemógł - krzyki w wysokich rejestrach powodowały efekt "kogucika", co jednak jakoś bardzo nie przeszkadzało - instrumentalna perfekcja wszystko rekompensowała.

Muzyka Archive opiera się głownie na brzmieniu klawiszy - świetnym tego przykładem był kolejny zagrany utwór - "Pulse" - tutaj męski wokal Craiga zastąpiła Q - oj, dobrze się darła, bardzo dobrze... I ta niepokojąca końcówka z powielanym na bieżąco jękiem. I wciąż kiwanie się do rytmu - pierwszy raz od pewnego czasu dałam się tak ponieść emocjom na koncercie - zwykle stoję i słucham w skupieniu.

...you're killing me again...

Na "Again" czekali chyba wszyscy. I myślę, że się nie zawiedli. Kilkunastuminotowe dzieło sztuki nie straciło nic na wartości tego wieczora. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam, jak absolutnie wszyscy zgromadzeni śpiewają (a takie momenty podczas koncertów najbardziej lubię) i umarłam. Zabili mnie. Wydaje mi się, że każdy fan muzyki dla takich chwil właśnie żyje - dla tego motywu na klawiszach, dla tego pulsującego basu Carla Holta, dla tego delikatnego refrenu i krzyku, dla rosnącego wprostproporcjonalnie do czasu trwania zagęszczenia dźwięków, dla punktu kulminacyjnego i "rozwiązania akcji"... Zespół zafundował nam ogromną dawkę energii i emocji, po czym zszedł ze sceny. Ale nie na długo :). Odpocząć mógł tylko perkusista Smiley - "Meon" zagrali bowiem bez niego. I muszę przyznać, że dopiero wtedy atmosfera osiągnęłą szczyt intymności - gęsia skórka nie schodziła z przedramion, chłonęłam każdą sekundę z nadzieją, że to jeszcze nie ostatni numer...

Nie był. Na dokładkę dostaliśmy "Waste" - kolejne długie i piękne pożegnanie... Schodzili ze sceny z uśmiechami na twarzach, chyba im sie podobało... Ale musieli wrócić jeszcze raz. I właśnie wtedy, na sam koniec, zafundowali nam "Sleep", podczas którego popłakałam się ze wzruszenia (the tears keep falling...), którego tekst uznałam za swoje motto, kiedy pięć dni póżniej wróciłam do domu z Warszawy. "Sleep", w którym zakochałam się od pierwszego usłyszenia już jakiś czas temu i nie odkochałam się ani trochę.

...I need to sleep

it's been a whole week...

 

Skład zespołu:
Dave Penney - wokal, gitara
Maria Q - wokal, "przeszkadzajki"
Danny Griffiths - klawisze
Darius Keeler - klawisze
Steve Watts - klawisze
Steve Harris - gitara
Carl Holt - bas
Smiley - perkusja

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.