Andy Powell od prawie 50 lat sprawnie kieruje formacją Wishbone Ash. Formacją, która miała wiele zmian składów, w której swój epizod miał także zmarły kilka dni temu John Wetton, ale i znany z Pendragon perkusista Joe Crabtree. Polska stała się jednym z obowiązkowych miejsc dla popularnego w naszym kraju zespołu. Tak popularnego, że kluby okazywały się za ciasne dla zgromadzonej publiczności, a takim właśnie wydawał się wczorajszego wieczoru wrocławski "Stary Klasztor". Wrocław był spowity nieprzyjemną mgłą, smog niestety dał się we znaki, ciężka zawiesina nie dawała wyboru - trzeba uciekać, chować się. Dosłownie zapierało dech. Ale pomimo tego nieprzyjemnego efektu zimy w mieście, sala w klubie była pełna.
Na pierwszy ogień poszli bielszczanie, którzy zaprezentowali bardzo skromny set utworów, ale z obowiązkowym schizofremikiem. Bielski Lizard w zeszłym roku obchodził 25 lecie istnienia, co w naszej skali wiekowiej już plasuje jako weteranów sceny. Rozpisywać się tu nie będę, zagrali głośno, mocno, konkretnie, ale tłum nie pozwolił uchwycić zbyt dużo wrażeń w skąpym świetle sceny na nośniku aparatu. Tuż za nimi, po krótkiej przerwie wystąpiła krzyżówka kanadyjskiego drwala z gitarą i perkusją - mono-trio o nazwisku Steve Hill. To jedna osoba, sprawnie obsługująca na raz 2 instrumenty, którymi wyrządzał tyle hałasu co porządny rasowy bluegrassowy zespół gdzieś z delty missisipi. Słowami nie będę w stanie opisać co wyczyniał, ale wirtuozerii to mu nie brakowało. Jednocześnie grając obiema stopami na bębnach wybijał rytm, grał linie rytmiczne i melodyjne na zwykłej 5 strunowej gitarze, to jeszcze gumową kulką zakończoną pałeczką obsługiwał talerze. Efekt? Jak na poniższym klipie (koniecznie obejrzyjcie pozostałe!).
Bardzo luźno połączone klimaty bluesowe, bluegrassowe, rockowe w klimacie i w sumie z brzmieniami przywołującymi wszystko co znamy spod znaku hard & heavy made in USA - od "VooDoo Child" Hendrixa po "Blaze of glory" Bon Jovi. Brakowało jedynie harmonijki ustnej, którą - jak się okazuje, wykorzystuje do swoich nagrań (patrz klipy na YT!). Oczami wyobraźni widziałem gościa na 2 godzinnym koncercie na stadionie - i co ciekawe - potencjał jaki posiada, technika gry, majstrowania przy strunach i na powrót dostrajania nie przerywając gry wskazuja że facet poradziłby sobie nawet z 40 tysięczną publiką. Kiedy po godzinie piłowania instrumentu ku rozpaczy publiczności zszedł ze sceny, cała sala czekała cierpliwie aż techniczni przygotują scenę dla prawdziwych dinozaurów. Kiedy wkroczyli, zorientowałem się że należę do tej młodszej części audytorium. I tak się czułem przez większość występu brytyjskiej tuzy rocka. Zaczęli delikatnie, od "Eyes wide open", ale zamykające "Blowin' Free" i "Phoenix" na bis zabrzmiały monumentalnie. Mariusz bardziej szczegółowo opisał występ w swojej relacji.