Minionej niedzieli miałem niewątpliwą przyjemność wziąć udział w wydarzeniu artystycznym zorganizowanym przez instytucję kultury Katowice Miasto Ogrodów, znaną na łamach naszego portalu przede wszystkim jako animatora corocznie odbywającego się w stolicy śląskiej konurbacji JazzArt Festiwalu. Promowany przez nią, jak również i przez nas od przeszło pół roku katowicki występ saksofonisty Colina Stetsona zapowiadał się naprawdę znakomicie. I tak też wypadł.
Znany ze śmiałej, niestereotypowej i instynktownej gry na swoim instrumencie muzyk miał po raz pierwszy w swej karierze artystycznej okazję wykonać na żywo III Symfonię pieśni żałosnych w mieście jej autora. W dowód uznania za pierwszorzędną interpretację dzieła śląskiego artysty, utrzymaną, podobnie jak wydana pół roku wcześniej płyta Sorrow, w konwencji post-rockowej, zgotowano Stetsonowi owację na stojąco. Wyjąwszy rodzaj muzyki, z jakim obecnie identyfikuje się artystę zza oceanu, Smutek Stetsona, dzięki zachowaniu oryginalnej „powtarzalności fraz melodycznych”, a także włączeniu partii skrzypiec i wiolonczeli oraz udziału mezzosopranistki (Megan Stetson) w nagraniach, nawiązuje do klasycznego pierwowzoru i pozostaje w nie mniejszym stopniu niż oryginalny utwór dziełem kontemplacyjnym. Stetson, pomimo że jest pomysłodawcą idei Smutku Góreckiego, nie zdominował swą grą na saksofonach własnej wizji muzycznej, będąc na scenie wyłącznie jednym z jedenastu – nie licząc solistki – jej kreatorów, którzy odgrywali przyjętą przez autora określoną koncepcję.
O sile oddziaływania tej szalenie ciekawej i odważnej interpretacji Symfonii przekonałem się sam, gdy po godzinie ze Stetsonem i jego jedenastoosobową świtą – godzinie pełnej refleksji i podskórnie wyczuwalnego smutku – całkowite me zobojętnienie wobec gwiazdy wieczoru, jakiego doznawałem tuż przed wejściem do sali KMO, zamieniło się w szczery zachwyt dla znanej mi pobieżnie do tej pory twórczości artysty. Jedynym rozczarowaniem tamtego wieczoru był nazbyt krótki czas trwania samego koncertu oraz brak wykonania chociażby małego wyjątku (z którejś z trzech części) Symfonii na bis. Zgromadzona w pamiętającym jeszcze czasy PRL-u przybytku kultury publiczność była na tyle wyrobiona i „filharmoniczna” w obyciu, by nie zakłócać gromkimi brawami wymownych chwil ciszy pomiędzy poszczególnymi częściami koncertu.
Colin Stetson, podobnie jak flirtujący ze współczesną polską muzyką klasyczną Jonny Greenwood z Radiohead bądź niemainstreamowy francuski duet Pepe Wismeer, z niewątpliwie większym rozmachem i pomysłowością od tych ostatnich zreinterpretował partyturę Pieśni żałosnych, nie profanując przy tym sacrum. W ten sposób przyczynił się do jeszcze większej nieśmiertelności tejże symfonii w świecie szybko zmieniających się mód i zapatrywań muzycznych. Przy tym, cytując słowa gwiazdy wieczoru, zaczerpnięte z wywiadu dla Liquid Music z 13 września br., „wykorzystując instrumentarium i muzyków [stworzył on] brzmienie unikalne, choć zapewne nie tak uniwersalne jak oryginał”.
-----------------------------------------------------------------------------
Podziękowania dla Martyny Markowskiej (organizatorki Katowice JazzArt Festivalu) za udostępnienie zdjęć autorstwa Arkadiusza Ławrywiańca.