Szwedzka Katatonia dosyć regularnie odwiedza nasz kraj przy okazji premier swoich kolejnych albumów. Nie inaczej było i tym razem w ramach Fallen Hearts of Europe…
Tym razem ekipa Jonasa Renkse i Andersa Nyströma promowała tegoroczny, bardzo udany The Fall Of Hearts. A jednak kompozycje z tego krążka wcale nie zdominowały występu. Były ledwie cztery: rozpoczynający koncert Last Song Before the Fade oraz Serein, Serac oraz najwcześniej ujawniony podczas promocji albumu, Old Heart Falls. Pozostałą część koncertu wypełniły sprawdzone i ulubione przez fanów koncertowe killery, których najwięcej, bo aż sześć (!!), wybrzmiało z The Great Cold Distance (Leaders, Deliberation, Soil's Song, My Twin, July, In the White). Były też silne reprezentacje Tonight's Decision, Last Fair Deal Gone Down, Night is the New Day, Dead End Kings i Viva Emptiness na czele z obowiązkowym, zagranym na pierwszy bis, Ghost of the Sun z tradycyjnie wykrzyczanym fucking lie! Jednym słowem prawdziwe greatest hits, do wyboru, do koloru.
A jak Szwedzi wypadli? Cóż, widziałem ich już po raz trzeci i nigdy nie zawiedli. Dobra frekwencja, gorące przyjęcie, solidna forma wokalna Jonasa, potężny żar generowany z dwóch gitarowych wioseł. A jednak koncertowa Katatonia to nieco inna bajka od tej znanej ze studyjnych płyt. Bo na żywo mniej jest tej wyjątkowej melancholii, atmosferyczności i klimatu podkreślanego zimnym głosem Renksego. Na plan pierwszy wysuwają się mocarne gitarowe riffy i równie intensywne perkusyjne figury. Jest jeszcze jeden aspekt – w zasadzie standard i symbol czasów, w których żyjemy – któremu nie powinniśmy się dziwić. A jednak… Trochę zabawnie patrzy się na pięcioosobowy skład z dwoma gitarzystami, którzy czasami w swoim łojeniu muszą sobie zrobić spory odpoczynek. Bo na scenie rządzi elektronika. Klawiszowe formy, które w obecnej muzyce Katatonii odgrywają wszak ogromną rolę. A nad wszystkim nie pastwi się bynajmniej stojący na scenie klawiszowiec…
Występ Katatonii poprzedziły dwie formacje - duńska Vola i islandzki Agent Fresco. Obie zaprezentowały się z dobrej strony. Vola przyjechała z debiutanckim, wydanym w tym roku ponownie przez Mascot Records, albumem Inmazes. Nieco ciszej nagłośnieni od kolejnych składów, wypadli mniej djentowo niż na płycie. Ale to dobrze, bo zauważalny był ogromny melodyczny (i w pewnym sensie też przebojowy) potencjał takich kompozycji jak The Same War, czy Stray The Skies, podkreślony udanymi wokalnymi harmoniami. Agent Fresco zabrzmiał już agresywniej choć Islandczycy czasami operują w bardziej subtelnych klimatach. Ich koncert zdominowały oczywiście nagrania z ubiegłorocznego Destrier na czele z nośnymi i świetnie odegranymi Dark Water i Howls.