Po takim dniu jak sobota na zamku cieżko było dojść do siebie, zresztą po samym koncercie Fields of the Nephilim zabrakło siły na dalsze zabawy i (o zgrozo) odpuściłem sobie koncert bardzo lubianego przeze mnie The Proof, z racji tego że mieli zagrać w porze duchów, po godzinie 2.30 w klubie Sorento, który rzutem na taśmę wrócił do rozpiski imprez "okołocastlowych" po ubiegłorocznym pożarze.
Dlatego do świata żywych powróciłem krótko przed południem, a w zasadzie przywołała mnie zamkowa próba dźwięku niedzielnej gwiazdy - Closterkellera.
W pewnej chwili usłyszałem nawet one hundred years the Cure ale uznałem że to gdzieś na polu namiotowym któś włączył chociaż nie dawało mi to spokoju.
Koniec końców na dziedzińcu zamkowym znalazłem się dopiero na koncercie Skeletal Family i od razu dostałem solidną burę od znajomych że opuściłem koncert This Cold.
Jak się dowiedziałem było kilka niespodzianek a jedną z nich było zagranie coveru Black Horse z dedykacją dla Leszka Rakowskiego.
Po bardzo sympatycznym oldskulowym graniu "rodzinki" na scenie nastąpiła zmiana klimatów na bardziej w stulu EBM i muszę powiedzieć że nie była to zmiana bolesna - spodziewałem się ostrzejszych dźwięków.
Następny zespół, De/Vision to znowu klasyka gatunku - tym razem synthpopu. Widać jednak było że dniem gwiazd była sobota i na zamku w niedzielę było zdecydowanie mniej fanów, jak i reporterów, bo o ile w sobotę organizatorzy musieli podzielić fotoreporterów na na trzy grupy i każdą wpuszczali do fosy tylko na jeden utwór, to dziś była wręcz rozpusta - pełne trzy utwory fotografowania z fosy dla każdego fotoreportera.
Jednak to nie był koniec, jeszcze koncert Closterkeller, ale przed nim niespodzianka - obsługa techniczna festiwalu została uhonorowana specjalnymi okazyjnymi koszulkami z okazji 20 lat obsługi technicznej tego widowiska.
Koncert Closterkeller (nie zliczę w ilu już uczestniczyłem) był bardzo dobry i jak zawsze troszkę inny. Po pierwsze - zespół ma nowego gitarzystę. Słychać było że jeszcze się oswaja z zespołem i techniczni nie dawali mu poszaleć - zazwyczaj schowany w tle, czasem tylko potencjometrem wysuwany na czoło - wg mnie zdecydowanie za rzadko.
Po drugie - repertuar. Koncert rozpoczęli coverem Dead Can Dance - De Profundis. A potem napięcie rosło. Bo oczywiście usłyszany w południe One Hundred Years był zagrany przez Closterkeller.
Doczekaliśmy się jeszcze jednego coveru, ponownie w oryginale śpiewanego kobiecym głosem - Israel Siouxsie & The Banshees.
Niestety w okolicy bisów zaczął padać deszcz ale nie zraziło to widowni, poza tym organizatorzy przygotowali jeszcze jedną niespodziankę - Anja otrzymała pamiątkową koszulkę z nadrukowanymi wszystkimi datami koncertów jakie zespół zagrał na zamku w całej historii festiwalu.
To już niestety był koniec tegorocznej edycji festiwalu. Pozostało grzecznie pojść spać i rano spakować się by wrócić do szarej rzeczywistości, poprzedzonej jeszcze długim powrotem do domu szybką chyba tylko z nazwy autostradą A4.
foto: Virek.pl