Mówili - idź od razu na zamek, tam gra Tranquilizer. Będzie Ci się podobać - mówili. Mieli rację. Trudne zadanie rozpoczęcia sobotnich koncertów zamkowych zespół wypełnił bardzo dobrze. Po nich na scenę wyszedł znany i lubiany The Cuts. Niestety coś nie grało jak trzeba, chyba Przemek Zdunek, wokalista, nie był w najlepszej formie wokalnej.
Po powrocie z obiadu na scenie zastałem Blindead. Mocne progresywno metalowe brzmienia rozruszały zamkową publiczność, mnie również.
Po nich nastąpiła zmiana klimatów muzycznych - duński Leæther Strip przeniósł nas w krainę industrialu. Nie do końca takie bity mnie odpowiadały ale występ był bardzo żywiołowy.
Nadszedł czas na gwiazdy. Garden of Delight to pierwsza z nich, niestety przechodzi już do historii. Artaud Seth pochłonięty jest projektem Near Earth Orbit i ten starszy odstawia na półkę, swoją drogą ciekawe na jak długo - po ostatniej trasie pożegnalnej projekt przeleżał na półce 8 lat.
Zwieńczeniem wieczoru były postapokaliptyczne wizje muzyczne Carla McCoya i jego kolegów.
Występ nie był długi ale treściwy i przekrojowy. Zespół nie kazał długo prosić o bis i zagrali Last Exit For The Lost. To typowe zakończenie koncertów Fields of the Nephilim dlatego po wybrzmieniu ostatnich dźwięków część publiczności skierowała się ku wyjściu. Jednak dla tych straceńców którzy zostali zespół miał jeszcze jeden bis - zwieńczenie koncertu a zarazem ostatniej studyjnej płyty zespołu, Mourning Sun.
Kolejny dzień festiwalu się skończy ale noc nadal trwała, widać to było choćby po pełnych klubach gdzie do rana można było się pobawić przy muzyce różnych artystów, także takich których występ na festiwalu można zaliczyć do pobożnych życzeń - jak choćby Depeche Mode.
ps. A na rynku w ramach rozgrzewki przed występem w niedzielę wystąpił z akustycznym setem zespół This Cold.
Foto: Virek.pl