Może zabrzmi to zaskakująco, ale dopiero w minioną niedzielę w Łodzi udało mi się zobaczyć Micka Mossa i jego Antimatter po raz pierwszy na żywo…
Zaskakująco? Tak, bo Antimatter wielokrotnie gościł już w naszym kraju. Cóż, lepiej późno, niż wcale, a okazja tym razem była podwójnie wyjątkowa. Po pierwsze, lider zespołu zaprezentował swoją muzykę nie w akustycznym, lecz w pełni elektrycznym wydaniu. Po drugie, promował świetny, ubiegłoroczny krążek The Judas Table. I choć podczas ponad półtoragodzinnego występu ze wspomnianego albumu wybrzmiały - o ile mnie pamięć nie myli - ledwie cztery kompozycje (występ spięły pierwsza Killer i ostatnia Stillborn Empires), całość zrobiła na mnie spore wrażenie.
Bo Antimatter to faktycznie mistrzowie klimatycznego i atmosferycznego grania potrafiący wprawiać słuchacza w swoisty trans, czy wręcz hipnotyzować. Ogromną siłą koncertu była jego niesamowita spójność i jednorodność. Mimo, że Antimatter ma na swoim koncie albumy naprawdę różne (tu odegrano kompozycje reprezentujące kilka z nich), całość brzmiała jakby powstała dosłownie w tym samym czasie. Motoryczny, głęboki bas, równo nabijana, choć z dużą dozą miękkości, niespieszna rytmika, melodyjne gitarowe sola i ten głos Mossa… Może bez wielkich możliwości, ale z tym niepokojącym drżeniem. Ten ostatni prawie nic nie mówił pozwalając bronić się tylko muzyce. Najlepszym dowodem na wspomnianą spójność występu było wykonanie Floydowego Welcome To The Machine w jakże Antimatterowym stylu! Jakiż chłód, jakiż klimat?! Gdyby ktoś nigdy nie słyszał tego ikonicznego utworu, mógłby się mocno zdziwić, że nie jest to Antimatterowe dzieło. Percepcji koncertu sprzyjały komfortowe warunki jego odbierania. Świetna akustyka (jak zawsze w Łódzkim Domu Kultury), bogate, choć stonowane światła i naprawdę spora liczba przybyłych wielbicieli Antymaterii. Cudny koncert, który tak mnie zauroczył i zahipnotyzował, że być może we wspomnianej setliście są luki i nieścisłości. Ale wybrzmiały najprawdopodobniej kolejno: Killer, Paranova, Firewalking, Black Eyed Man, The Last Laugh, Monochrome, Over Your Shoulder, Can of Worms, Redemption, Leaving Eden, Wide Awake in the Concrete Asylum, The Parade, Welcome to the Machine i Stillborn Empires.
Przed Antimatter zaprezentowały się nasze dwa rodzime składy, dając półgodzinne sety. Krakowski Nonamen pojawił się w akustycznym, bardzo ascetycznym zestawie i trzyosobowym składzie (dwie gitary akustyczne i skrzypce), prezentując sześć piosenek (między innymi Agallach i Emily), które z pewnością nie pokazały ich prawdziwego, metalowo – gotyckiego oblicza, niemniej spotkały się z ciepłym przyjęciem zebranych. Bardzo dobre wrażenie pozostawił także po sobie trójmiejski Tranquilizer prezentujący się już w elektrycznym anturażu. Ich dosyć mroczna artystyczna kreacja, wpisana w elementy rocka, psychodelii, czy triphopu naprawdę wciągała. Spora w tym zasługa wokalistki Luny Bystrzanowskiej, która intrygowała nie tylko głosem, ale przede wszystkim scenicznym pomysłem na siebie. Ze swojego pełnowymiarowego debiutu Take a Pill zaprezentowali Behind The Scenes, Mask Off, Sugar Tale i Hello. Najpiękniejszym momentem było jednak wspólne wykonanie z Mickiem Mossem „jedynki” z ich EP 10Ö8.