Muzycy Pink Martini zakończyli trzydniową minitrasę po Polsce koncertem w łódzkiej Wytwórni. Przez prawie półtorej godziny artyści zabrali nas w podróż po różnych, muzycznych zakątkach świata.
Chwilę po planowanej godzinie 20, przy gromkich brawach, na scenę wkroczyła 12-o osobowa, multikulturowa orkiestra z Thomasem Lauderdalem (fortepian) i Chiną Forbes (wokal) na czele. Rozpoczęli spokojnie od „Amado mio”, ale już przy drugim utworze, hicie „Symphatique”, można było usłyszeć entuzjastyczne okrzyki ze strony publiki. Bohaterką tego dnia była niewątpliwie China Forbes, która swoją mimiką, głosem i zachowaniem doskonale budowała atmosferę. Był francuski chanson, brazylijska bossa nova, amerykański gospel („Hey Eugene”), a także kubańska salsa. Wokalistce wtórował doskonały zespół, złożony z profesjonalistów najwyższej klasy, którzy nie ograniczali się do akompaniamentu. Wszyscy muzycy, co chwilę wygrywali solówki, które były ozdobą melodyjnego brzmienia Pink Martini. Najwięcej oklasków zebrał jednak lider, Thomas Lauderdale, który postanowił tego dnia mówić … po polsku. Szczególnie opowieść o „małym pomidorze” na długo pozostanie w naszej pamięci.
W piątkowy wieczór dopisała również publiczność, która była niezwykle aktywna. W pewnym momencie zachęcone przez zespół trzy dziewczyny wskoczyły na scenę, żeby potańczyć z muzykami, a inni ruszyli „na parkiet”. Podobnie było przy najcieplej przyjętym „Una notte a Napoli”, gdy naprawdę niewiele osób wytrwało w pozycji siedzącej.
Pink Martini przyjechało tym razem do Polski bez promowania konkretnego albumu. Pojawiały się spekulacje, że będziemy mogli głównie posłuchać utworów z wydanego w 2013 Get Happy, ale okazało się, że materiał był bardzo przekrojowy. Żaden z albumów nie był faworyzowany, a jedynym mankamentem koncertu była jego długość (niecałe półtorej godziny).
Pozostaje poczekać na kolejne wizyty niezwykle sympatycznej grupy z Portland. Artyści pokazali, że wciąż doskonale bawią się muzyką, czują ją, a występy na żywo to dla nich największa przyjemność.