Trzeci dzień festiwalu tradycyjnie rozpoczęła impreza basenowa na polu namiotowym przy rytmach głownie synth-popu.
Chłód basenu, konieczność zjedzenia konkretnego obiadu oraz perturbacje przy wejściu na teren imprezy spowodowały że mój dzień festiwalowy rozpoczął się dopiero od trzeciego zespołu - niemieckiego Heimataerde. Krótko mówiąc średniowieczny klon Rammstein. Niezłe brzmienie ale sugerowałbym tzw. Ukrytą Opcję Niemiecką czyli (górno)śląski Oberschlesien.
Po przerwie wróciłem na polski elektrometal H.EXE. Nie wiem czy był to dobry pomysł na tak energetyczny koncert w taki upał. Mimo to wypadli bardzo dobrze jeszcze bardziej rozgrzewając publiczność przed występami gwiazd.
Najpierw wystąpił norweski zespół Wardruna. Wywodzący się z black-metalowego Gorgorotha band stanowił zwrot o 180 stopni w stosunku do swojego pierwotnego repertuaru i zaprezentował kawał spokojnej nastrojowej muzyki, niestety jak dla mnie zbyt jednostajnej i monotonnej. Nie byłem w tym zdaniu odosobniony, jednakże dla drugiej połowy publicznści był to koncert wieczoru a nawet festiwalu.
Na koniec wystąpiła legenda metalu nie tylko gotyckiego - Paradise Lost. Świeżo po wydaniu nowej płyty, pełni energii, poczęstowali nas utworami z niej, przekładając je starszymi hitami, nie zapominając o płycie Gothic. To było wspaniałe rozbudzenie po Wardrunie.